Mówienie o aborcji dla dziennikarza nie jest trudne, jeśli chce być autentyczny i stawać po stronie prawdy - uważa Franciszek Kucharczak.
Z okazji Dnia Świętości Życia na KUL zaproszono wielu gości, którzy nie boją się stawać po stronie człowieka. Wśród prelegentów sympozjum zatytułowanego "Postawy wobec życia" był także nasz redakcyjny kolega Franciszek Kucharczak, który mówił o roli dziennikarzy wobec obrony życia.
- Przez lata PRL byliśmy przyzwyczajeni, że aborcja jest powszechnie dostępna i akceptowana. Kiedy studiowałem na KUL, przeczytałem ogłoszenie, że w byłym budynku PZPR będzie debata na temat aborcji i warto przyjść, dać świadectwo za życiem. Poszedłem tam i zobaczyłem bardzo wielu ludzi, którzy przyszli, by się zorientować w sytuacji. Występował tam jakiś ginekolog, który chwalił się, ile aborcji dokonał i dlaczego to robi. Po jego wystąpieniu wstała starsza pani ginekolog i zapytała go "ilu ma pan pacjentów, jeśli przychodzi do pana kobieta w ciąży". Lekarz zaczął się jąkać i próbował jakoś wybrnąć z tej sytuacji. Już wtedy dla wszystkich tam obecnych stało się oczywiste, że sprawa dotyczy dwóch osób - mówił Franciszek Kucharczak.
Zaznaczył, że mówienie o aborcji dla dziennikarza nie jest trudne, jeśli chce być autentyczny i stawać po stronie prawdy. Nie jest trudno stawać po stronie życia, bo argumenty za nim są oczywiste i miażdżące tych, którzy są za aborcją. Przedziwne w Polsce jest to, że niektórzy uważają, że przed urodzeniem można zabić, a po urodzeniu to już klapsa nie można dać.
Dzieląc się swoim dziennikarskim doświadczeniem przytoczył zdarzenie ze swej pracy, kiedy to przeczytał kiedyś tekst w "Gazecie Wyborczej" jednego doktora z UJ, który napisał, że nigdy nie był embrionem.
- Bardzo mnie to zdanie zaskoczyło i zacząłem pytać różne osoby, czy były kiedyś embrionami i okazało się, że wszyscy byli - opowiadał. - Wysunąłem wówczas wniosek, że chyba tylko autor tekstu nie był embrionem, więc prawdopodobnie jest jakimś niezidentyfikowanym obiektem, bo każdy człowiek embrionem był. Napisałem o tym felieton w "Gościu Niedzielnym", po którym otrzymałem podziękowania od studentów UJ, którzy czytając ten tekst mieli sporo radości i oczywistych argumentów za obroną życia. Zadaniem dziennikarza jest właśnie wyłapywanie takich dziwnych kwiatków i obnażanie ich w świetle prawdy i nauki.
Franciszek Kucharczak podkreślał też, jaki wpływ na nasze postrzeganie różnych spraw ma język jakim operujemy. O prawie, które ma chronić ludzkie życie mówi się, że jest restrykcyjne. To dziwne, że dzięki tym restrykcjom maleje liczba morderstw.
- Trzeba zwracać uwagę na język, którym operujemy i który się cały czas kształtuje także przez przekaz medialny. Dziś o dziecku nienarodzonym mówi się płód, nie człowiek. To dziwne, że prawa do bycia człowiekiem odmawia się dziecku w łonie matki, ale już dziecko z in vitro ma prawo do miana dziecka, a nawet często ma już swoje imię - mówił. - W 2013 roku przeczytałem w częstochowskiej "Gazecie Wyborczej", że za Milenkę, która ma się urodzić za 5 miesięcy trzyma kciuki nie tylko rodzina, ale i magistrat. Milenka nie była płodem czy embrionem dla środowiska promującego aborcję, tylko dzieckiem, które ma się urodzić w wyniku finansowego wsparcia programu in vitro, które zafundowały swoim mieszkańcom lewicowe władze Częstochowy. To paradoksy, które warto zauważać i taka jest rola dziennikarza.