Mogą na siebie liczyć, wspierają się, gdy przychodzi jakieś nieszczęście, wspólnie czują się odpowiedzialni za kościół. Wierni z parafii Kawęczyn to wielka rodzina.
Determinacja ludzi była ogromna. Polska po odzyskaniu niepodległości do bogatych nie należała. Kryzys rozlewający się po świecie, w młodym kraju który wracał do życia po latach niewoli, był jeszcze gorszy niż gdzie indziej. W takiej sytuacji mogłoby się wydawać że wszystkie siły ludzi skoncentrowane są na to by jakoś przeżyć. W tym przypadku jednak ewangeliczne powiedzenie „nie samym chlebem żyje człowiek” sprawdziło się dosłownie. W Kawęczynie, małej wiosce położonej między Świdnikiem a Piaskami, ludzie chcieli mieć kościół. Do tej pory należeli do parafii Mełgiew, ale znaczne odległości w czasach, gdy nie było samochodów, utrudniały ludziom uczestnictwo we Mszy św.
Kościół w Kawęczynie
Agnieszka Gieroba /Foto Gość
- Historia pokazuje, że zawsze tu mieszkali ludzie wierzący, którzy potrafili wziąć sprawy w swoje ręce. Tak było i z kościołem. Ktoś się dowiedział, że w Siedliszczu jest drewniany kościół, który ma być rozebrany, więc postanowiono go kupić, przywieźć do Kawęczyna i złożyć od nowa. Gospodarze się skrzyknęli, każdy wziął swoją furmankę i pojechali do Siedliszcza - opowiada historię ks. Edward Duma proboszcz parafii.
- Odpowiedzialność mieszkańców za kościół nie skończyła się jednak z chwilą, gdy powstała w Kawęczynie parafia. Do dziś ludzie mają poczucie, że to ich świątynia i są za nią odpowiedzialni. To parafianie mają cotygodniowe dyżury przy sprzątaniu, czy utrzymaniu na terenie wokół porządku. Kiedy przychodzi lato, panowie przynoszą swoje kosiarki i koszą trawę, gdy trzeba coś pomalować czy posprzątać zawsze są chętni do pomocy. Gdy na to patrzę serce we mnie rośnie - mówi ks. Edward.
Więcej o parafii w Kawęczynie w lubelskim "Gościu Niedzielnym".