Kościół ludzie wybudowali sami. Do integracji duchowej przyczynił się proboszcz. Dziś niewielka parafia pw. Narodzenia NMP - Matki Bożej Siewnej w Wilczopolu tętni życiem i jest prawdziwym centrum kultury.
Wpisy w księgach parafialnych rozpoczynają się 1 stycznia 1990 roku. – Dekret biskupa połączył tak naprawdę trzy różne parafie w jedną nową – mówi ks. Robert Muszyński, proboszcz parafii w Wilczopolu. – Trzeba było wiele pracy, by zintegrować ludzi z ich nowym kościołem. Ksiądz Robert postawił na tworzenie wspólnot. – To one najbardziej związują ludzi ze sobą, a stała formacja pogłębia relację z Panem Bogiem – przekonuje. – Wyrosłem z Ruchu Światło-Życie i takie właśnie mam doświadczenie.
Zaczęło się od lectio divina. – Oparliśmy się na Piśmie Świętym i zobaczyłem, że naprawdę jest duże zainteresowanie. Jako że sam jestem we wspólnocie neokatechumentalnej, zaproponowałem moim parafianom, by wybrali się do parafii św. Michała w Lublinie, gdzie formuje się moja wspólnota, i zobaczyli, co to jest – opowiada ks. Robert. Okazało się, że im się to podoba.
Do wspólnoty dołączyła m.in. Maria Studzińska. – Nigdy wcześniej nie czułam potrzeby, by gdzieś w Kościele należeć, gdzieś się formować. To w zasadzie dzięki proboszczowi ja, ale też wielu innym znajomym, poczułam potrzebę duchowego odrodzenia – przekonuje kobieta.
W tym czasie w parafii w Wilczopolu pojawili się na zaproszenie proboszcza członkowie nowo powstającej wspólnoty Przyjaciele Oblubieńca. Zorganizowali Seminarium Odnowy Wiary. Żniwo okazało się duże, bo przeszło 60 osób zostało, by dalej formować się we wspólnocie. Ksiądz Robert postanowił jednak jeszcze wprowadzić neokatechumenat do swojej parafii, by ludzie nie musieli jeździć na spotkania do Lublina. Dziś duża grupa dorosłych wraz ze swymi dziećmi spotyka się co sobotę na wieczornej liturgii w odnowionej kaplicy.
W domu parafialnym, który jest połączony połączony z kościołem, cały czas tętni życie. W salach parafialnych, które bardzo szybko zostały wyremontowane, powstało najpierw ognisko muzyczne a z czasem świetlica, w której języka angielskiego mogą uczyć się zarówno dzieci jak i dorośli.
Ks. Robert czuwa także nad tymi, którzy już sami do kościoła dotrzeć nie mogą. – W każdym miesiącu odwiedzam 45 osób. To chorzy – opowiada kapłan. – Na początku zgłaszało się pięć osób, bo reszta się bała. Później przełamywali strach. Dziś wiem, że to dla nich bardzo ważne i mogę powiedzieć, że tu ludzie nie umierają bez sakramentów, nie licząc oczywiście nieszczęśliwych wypadków.