Jest małą miejscowością. W porównaniu z dużymi miastami rzeczywiście stwarza małe możliwości, jednak proboszcz parafii ks. Ryszard Winiarski tłumaczy ludziom, że to, co małe, nie zasłania dzieł Bożych. I to jest powód do dumy.
Wiele określeń ze słowem „ostatni” można przytoczyć, mówiąc o parafii św. Jana Nepomucena w Dorohusku. To ostatnia parafia w archidiecezji lubelskiej, ostatnia przed granicą z Ukrainą, ostatnia Biedronka w Polsce znajduje się na jej terenie.
– Gdyby koncentrować się na tym słowie, można rzeczywiście popaść w kompleksy. Tymczasem nie ma ku temu najmniejszych powodów. Dorohusk jest miejscem dobrym do życia, które w praktyce uczy ekumenizmu, wrażliwości i bardzo cennej cnoty, jaką jest pokora. Najsłynniejsze kazanie Jezusa miało miejsce na górze, nie w Jerozolimie; wesele, na którym przemienił wodę w wino, było w Kanie Galilejskiej, czyli takiej małej mieścinie, jak powiedzmy Dorohusk. Jezus nauczał tłumy za miastem, więc z Bożej perspektywy możemy być dumni, że mieszkamy w małej miejscowości – mówi ks. Ryszard Winiarski.
Granica może łączyć
Proboszczem w Dorohusku jest 5. rok. Wcześniej pracował m.in. w Krasnymstawie, Puławach, Lublinie. – Doświadczenie życia w dużym mieście nie jest lepsze od tego tutaj, przy granicy. Mogę śmiało powiedzieć, że w Dorohusku wiele teorii zamienia się w praktykę. Tu na wyciągnięcie ręki mamy granicę i ludzi z innego kraju, którzy przyjeżdżają do nas robić zakupy, handlować, ale i żyć między nami. Dawniej w Dorohusku był nie tylko kościół katolicki, ale i cerkiew prawosławna, i wspólnota ewangelicka, i mieszkali tu Żydzi. Ekumenizm i tolerancja jest dla nas czymś naturalnym – podkreśla ksiądz proboszcz. Po odzyskaniu niepodległości przez Polskę w 1918 roku Dorohusk nie był miejscowością przygraniczną, był raczej przystankiem tranzytowym, gdzie po pobliskiej rzece Bug spławiano różne towary. Paradoksem tej miejscowości stał się fakt, że około 1920 roku wielu mieszkańców z tych terenów przesiedlono na Wołyń, gdzie warunki życia i możliwości wydawały się lepsze. Dwadzieścia kilka lat później większość z tych ludzi została zamordowana podczas rzezi wołyńskiej. Ci, którym udało się przeżyć, wrócili do Dorohuska i okolic. – Do dziś wielu moich parafian to potomkowie tamtych ludzi, którzy tragiczne losy swoich bliskich znają z rodzinnych opowieści. Dlatego pewne lęki w związku z sąsiedztwem z Ukrainą są uzasadnione. Zresztą są to dwustronne lęki związane z historią. Dzień dzisiejszy uczy nas jednak, że dobre sąsiedztwo jest cenniejsze od waśni – podkreśla ks. Ryszard.
Miłość lepsza od koniunktury
Granica daje w wielu przypadkach utrzymanie ludziom z okolicy. Praca w służbie celnej, handel i usługi, z których chętnie korzystają Ukraińcy, napędzają lokalną gospodarkę. – Mnie cieszy to wszystko, ale najbardziej cieszą relacje, jakie nawiązują się między ludźmi. Koniunktura gospodarcza może się zmienić, ale więzy krwi i przyjaźń przetrwają kryzysy – podkreśla ksiądz proboszcz. To nie tylko teoria. W praktyce małżeństwa polsko-ukraińskie nie należą do rzadkości. Kultury przenikają się. – Ostatnio mieliśmy taki ślub w parafii. Ceremonia odbywała się w naszym kościele, a przyjęcie po stronie ukraińskiej. Może wyjątkowe było to, że ślub musiał być w sobotę przed południem, by autokar z gośćmi i parą młodą na czas przeszedł odprawę na granicy, aby zdążyć na wesele – opowiada ks. Ryszard i zaprasza do odwiedzenia Dorohuska. Będzie ku temu dobra okazja 7 października, kiedy to granice Polski zostaną otoczone ludźmi odmawiającymi Różaniec. Dorohusk jest jednym z kościołów stacyjnych, skąd wyruszy pielgrzymka do granicy (około 1 km), gdzie chętni połączą się w modlitwie różańcowej za naszą ojczyznę.
Wyraź swoją opinię
napisz do redakcji:
gosc@gosc.plpodziel się