Przez wiele lat jego życie determinował brak ojca i wczesna śmierć matki. Traumatyczne doświadczenia z dzieciństwa nie zasłoniły jednak łaski Bożej, której doświadczył jako dojrzały mężczyzna. Od tamtej pory wszystko się zmieniło tak, że jego życie zostawiło ślad w wielu sercach. Zygmunta Łupinę żegnały tłumy ludzi, z których każdy potrafił powiedzieć o nim dobre słowo.
O moim dziadku można powiedzieć wiele rzeczy. Jego życie po ludzku mogłoby wydawać się nadzwyczaj trudne. Wojna, która zabrała mu tatę zrobiła wielką ranę, która przez wiele lat nie mogła się zagoić. Stało się to możliwe dopiero, gdy otworzył się na łaskę Bożą. Ta wywróciła jego życie do góry nogami porywając za sobą nie tylko mojego dziadka, ale i całą naszą rodzinę - mówiła podczas Mszy św. wnuczka Zygmunta Łupiny.
Mszy św. pogrzebowej na Poczekajce przewodniczył bp Mieczysław Cisło, który podkreślił, że Zygmunt to nie tylko człowiek Solidarności, współtwórca Solidarności nauczycieli, działacz internowany w stanie wojennym, znakomity nauczyciel historii wychowawca młodych, ale także wspaniały człowiek i świadek Bożej Miłości.
Życie Zygmunta nie było łatwe. Jego dzieciństwo naznaczyła wojna. Ojciec zginął w Oświęcimiu, a on został z mamą i dwiema młodszymi siostrami. Jakby tego było mało, w 1947 roku, gdy Zygmunt był w szkole podstawowej, zmarła mama. Wydawało się, że został na świecie sam. To była wielka rana i trauma, która młodego człowieka doprowadziła do buntu wobec Boga. Uważał się za niewierzącego. Był w tym bardzo samotny. Kiedy przychodziły święta, jako student spędzał je w akademiku, bo nie miał nikogo bliskiego. Tak było do czasu, gdy poznał swą żonę. To ona pomogła mu wypełnić pustkę po stracie bliskich i niestrudzenie modliła się o jego nawrócenie.
- Nie było długo owoców tej modlitwy. Sam Zygmunt przyznawał, że miał krótki czas, gdy uwierzył w hasła głoszone przez komunistów i był ich zwolennikiem. Jednak jego mądrość i inteligencja szybko dopatrzyły się, że to kłamstwo i ułuda. Pierwszy przewrót w jego życiu nastąpił w 1980 roku, gdy przystał do Solidarności. To tam spotkał ks. Brzozowskiego, który małymi krokami prowadził go do Boga. Efektem wielu rozmów, modlitwy i świadectwa życia tego kapelana Solidarności była spowiedź po 40 latach. To drugi przewrót o wiele ważniejszy od pierwszego. Spotkanie z żywym Bogiem na Drodze Neokatechumenatu wypełniło pustkę po stracie rodziców i otworzyło go na nowe doświadczenie miłości. Swoją wiarą i szczerym świadectwem życia pociągał innych - mówił bp Mieczysław.
- Dla mnie Zygmunt na zawsze pozostanie człowiekiem od kluczy. On przychodził jako pierwszy na Poczekajkę przed spotkaniami wspólnoty, otwierał salkę i czekał na nas, którzy często ociągaliśmy się. Odkąd pamiętam Zygmunt był z tymi kluczami gotowy, by nam służyć - dawał świadectwo jeden ze współbraci z Drogi Neokatechumenalnej.
Pożegnanie Zygmunta i jego pogrzeb nie był płaczem rozstania, był dziękczynieniem Bogu za jego życie.
- W każdym, kto go znał pozostawił swój ślad dobroci, modlitwy i zwykłej obecności, bo na niego zawsze mogliśmy liczyć - podkreślają bracia ze wspólnoty.