O pożytkach z wizyty duszpasterskiej, tłumaczeniu wiernym potrzeb materialnych parafii i największej „kolędowej” przygodzie Stefanowi Sękowskiemu opowiadał ks. Jerzy Poręba.
Jak kolęda może pomóc parafianom?
Coraz częściej spotyka się związki niesakramentalne. Po rozmowie okazuje się często, że nie ma żadnych przeszkód, by ludzie wzięli ślub. Albo, że istnieją podstawy do stwierdzenia nieważności małżeństwa. Sam błogosławiłem po roku, półtora, związki, które naprostowały swoje drogi.
A materialnie?
Chodząc po kolędzie jednocześnie zbieram informacje o sytuacji religijnej i materialnej rodzin. Przykładowo w naszej parafii ludzie bogatsi, którzy chcą pozostać anonimowi, fundują stypendia dla ludzi młodych i zdolnych z tych biedniejszych rodzin. Staramy się, by co roku ktoś inny je dostawał, by pomóc jak największej liczbie osób. W ferie czy wakacje organizujemy wyjazdy, przed świętami biedniejsi otrzymują dary. Dzięki wizycie duszpasterskiej wiem, kto tej pomocy potrzebuje.
A księdzu osobiście?
Kolęda otwiera księdzu oczy, z kim ma do czynienia, jakie problemy mają parafianie. To lepsze niż badania socjologiczne. Wizyta duszpasterska potrafi sprowadzić księdza na ziemię.
Miał ksiądz taką kolędę?
Poniekąd w parafii św. Teresy w Lublinie, za cukrownią. Znałem ją wcześniej, jako dziecko do niej należałem i wiedziałem, że są to slumsy Lublina. Nieraz mówiłem biskupowi, czy księżom „jeśli chcecie zobaczyć, jak żyją ludzie ubodzy, to tam pojedźcie”. Ci ludzie nie byli najgorsi, ale żyło im się tam fatalnie; bez toalety, łazienki, dopiero z czasem zaczęli kopać sobie szamba. Życie proboszcza wśród takich ludzi też nie jest łatwe, bo oni potrzebują wiele pomocy. Z drugiej strony, choć ludzie bywali bardzo ofiarni, trudniej taką parafię utrzymać. Taka wizyta duszpasterska działa ozdrowieńczo na tych, którzy poszli do kapłaństwa, bo myśleli, że wszystko będzie piękne, łatwe i przyjemne.
Jaka była najbardziej zaskakująca wizyta duszpasterska w księdza życiu?
W parafii św. Andrzeja Boboli. To był już koniec dnia, wchodzę do kolejnego mieszkania, a tam – nie ma światła. Przy stole siedzi kilku facetów, pali się świeca, trunku jeszcze nie rozpoczęli. Pytam: – Panowie nie płacili za prąd? – Tak, dziś wróciłem z więzienia, koledzy mnie witają – odpowiedział jeden z nich. Poczułem się trochę nieswojo. Pomodliliśmy się, pobłogosławiłem mieszkanie. Na koniec gospodarz pyta: - A na co ksiądz zbiera? Powiedziałem mu, że budujemy kościół. Wziął więc czapkę i mówi do kolegów: - Chłopaki, wrzućcie coś, żeby ksiądz na durno nie chodził. Wytłumaczył mi, że jest złodziejem samochodowym. Dał mi też swój numer telefonu komórkowego i powiedział: - Gdyby księdzu coś się przytrafiło, to proszę najpierw do mnie zadzwonić, bo policja nie zawsze szybko zareaguje.
Numer telefonu się przydał?
Parę dni później w domu parafialnym spotkała się młodzież. Jedna z dziewcząt zostawiła przy drzwiach kożuch i ktoś go ukradł. Przypomniałem sobie o tym parafianinie i do niego zadzwoniłem. – Niech ksiądz da mi godzinę. Jak to ktoś stąd, to go znajdę, jak przyjechał z innej dzielnicy na gościnne występy, to już nic nie poradzę – powiedział. Za godzinę przychodzi mężczyzna ze spuszczoną głową, niesie kożuch. – Nie wiedziałem, że to księdza znajoma. To się nigdy więcej nie wydarzy! – powiedział (śmiech).
Lubi ksiądz „kolędować”?
Tak. Najważniejsze, by być zdrowym, bo choremu księdzu ciężko chodzić po kolędzie a i ludzi można pozarażać. Trzeba im poświęcić trochę czasu, by nie widzieli w księdzu urzędnika, ale duszpasterza. Trzeba mówić prawdę, ale jednocześnie zostawiając decyzję zainteresowanym. Trzeba być życzliwym, bo złego traktowania mają dosyć. Gdy wszystko dzieje się w chrześcijańskiej atmosferze, wtedy kolęda jest udana.
*Ks. Jerzy Poręba – proboszcz parafii Narodzenia Najświętszej Maryi Panny w Dąbrowicy. Przez lata był opiekunem duchowym kleryków w Metropolitalnym Seminarium Duchownym w Lublinie.