Wczorajsze orszaki były okazją do dania świadectwa swej wiary. Życie pokazuje, że pójście za Jezusem nie jest łatwe, ale pomaga w najtrudniejszych momentach.
To właśnie wtedy pierwszy raz zrozumieli czym jest wspólnota i jaką moc daje bycie w neokatechumenacie.
– Droga, tak potocznie nazywamy neokatechumenat, stała się dla nas rzeczywistością. To już nie była teoria, od tamtego momentu stała się częścią naszej codzienności. Wołamy do Jezusa o wszystko czego nam potrzeba i jesteśmy wysłuchiwani – mówią małżonkowie.
Nie znaczy to, że życie zamieniło się w sielankę.
– Poważne zaproszenie Pana Boga do naszego małżeństwa nie oznaczało, że zniknęły problemy. Doświadczaliśmy kryzysu w naszych wzajemnych relacjach, który mógłby się skończyć nawet rozbiciem rodziny, gdybyśmy nie wołali: Boże ratuj. I najpiękniejsze jest to, że ten ratunek przychodzi, a my wiemy, że nie ma dla Boga sytuacji niemożliwej do rozwiązania – mówi Mikołaj.
Rzeczywistość Boża w życiu to nie tylko pomoc w chwilach wielkich trudności, to też codzienne małe sprawy. – Kiedy ma się dużą rodzinę, nie zawsze na wszystko wystarcza pieniędzy. Nauczyliśmy się więc wołać do Boga, by zaradzał naszym przyziemnym potrzebom. Mieliśmy niedawno taką sytuację, że w portfelu zostało nam 50 złotych. Byliśmy na zakupach, ale dla sześcioosobowej rodziny na dużo taka kwota nie wystarczy. Powiedzieliśmy Panu Bogu żeby się tym zajął, bo my nie mamy pomysłu i możliwości żeby szybko poprawić nasze finanse. Wróciliśmy więc do domu i tam okazało się, że w miejscu, gdzie zwykle trzymamy fundusze, jest 400 złotych. Nikt z nas nie pamięta, by chował tam jakiekolwiek pieniądze, więc skąd się wzięły? Tylko Bóg wiedział, że mamy w tej dziedzinie braki – mówią Asia i Mikołaj.
Czasem ludziom się wydaje, że porządna modlitwa to jest tylko taka w ciszy, na kolanach, gdy nikt nam nie przeszkadza.
– Super, jak uda się tak wygospodarować czas, ale w dużej rodzinnie i dzisiejszym tempie życia i pracy, bywa to bardzo trudne. Modlę się więc, gdy gotuję zupę, robię pranie, prasuję. Staram się te zwyczajne codzienne rzeczy oddawać Bogu. Bo On przecież przychodzi do naszego codziennego życia, nie jest tylko od wielkiego święta – mówi Asia. Takie codzienne wołanie trzyma ją w pionie każdego dnia.
– Po urodzeniu najmłodszej córeczki Basi, cierpiałam na depresję. Codziennie rano toczyłam ze sobą walkę by wstać z łóżka, by robić najprostsze rzeczy. Miałam przecież czworo dzieci pod opieką, a Mikołaj musiał chodzić do pracy. Czułam jak ogarnia mnie ciemność i najprostszym rozwiązaniem wydawała mi się śmierć. Jechałam kiedyś samochodem na spotkanie wspólnoty, wioząc Basię w foteliku i przyszła mi do głowy myśl, że jakby tak wjechać w jakiś mur, to wszystkie problemy by się rozwiązały. Na szczęście jakąś resztką sił zwróciłam się do Matki Bożej, by mi pomogła i dojechałam szczęśliwie do kościoła. Tam powiedziałam braciom co się dzieje. Oni otoczyli mnie modlitwą, odwieźli do domu i przychodzili przez kolejne dni pomagać mi w codziennych sprawach. Ktoś ugotował obiad, ktoś zrobił zakupy, ktoś pomógł dzieciom w ich codziennych zajęciach. Mój tato powiedział mi wtedy, żebym oddała się Maryi i spróbowała odmawiać nowennę pompejańską, czyli trzy części różańca każdego dnia przez ponad 50 dni. Wzięłam więc różaniec i się z nim nie rozstawałam. Powoli krok po kroku mogłam wrócić do żywych i zająć się sobą i moją rodziną. Bez Boga nie dałabym rady – przyznaje Asia.
Każde z życiowych doświadczeń pokazało Mikołajowi i Asi, jaką moc ma modlitwa wspólnoty i jak bardzo można liczyć na braci i siostry z Drogi.
– Dziś już nie wyobrażamy sobie życia bez wspólnoty. I choć, jak widać z naszych opowieści, że życie nie jest pozbawione trudów, to wiemy, że ich przezwyciężanie jest dużo łatwiejsze z Bożą i wspólnotową pomocą – mówią małżonkowie.