Czas choroby i odchodzenia to taki moment, kiedy nikt nie chce być sam i spoglądać na biel kafelków, jak w wielu w szpitalach. Hospicjum im. Matki Teresy z Kalkuty w Puławach udało się stworzyć miejsce, które nie tylko łagodzi ból, ale i pozwala poczuć się jak u siebie.
Zawsze można tu przyjść. O każdej porze dnia i nocy usiąść przy swoim bliskim, kochanym, potrzymać za rękę. Do dyspozycji jest kuchnia, gdzie można zrobić sobie kawę czy herbatę i pokój, by przenocować, jeśli jest taka potrzeba.
– Chodziło nam o to, by nasi pacjenci mieli nie tylko najlepsze z możliwych warunki, ale żeby to miejsce było po prostu przyjazne. Wiadomo, że nie da się takiej placówki zamienić w rodzinny dom, ale robiliśmy wszystko, by było tu dobrze naszym chorym i ich bliskim, by te najtrudniejsze chwile w życiu rodziny, gdy odchodzi ktoś kochany nie kojarzyły się ze szpitalem – mówi Justyna Walecz-Majewska prezes Puławskiego Towarzystwa Przyjaciół Chorych „Hospicjum”.
Zadanie nie było łatwe. Początkowo puławska placówka był filią lubelskiej, ale z czasem liczba chorych rosła i w stało się możliwe by w Puławach powstał samodzielny ośrodek. Miasto przekazało działkę i można było zacząć budować.
– Kiedy pierwszy entuzjazm opadł, zaczęliśmy się zastanawiać, jak zabrać się do budowy. Pieniędzy było bardzo mało, a potrzeby ogromne. Mieliśmy marzenia, jak nasze hospicjum ma wyglądać, ale doświadczeń z budowy żadnych. Wówczas ksiądz proboszcz z parafii Miłosierdzia Bożego sąsiadującej z hospicjum, zaproponował wycieczkę po hospicjach w Polsce, które mają za sobą budowę. Tak się stało. Jeździliśmy i pytaliśmy, co się nie udało, co chcieliby zmienić i zbieraliśmy doświadczenia. Pamiętam, jak w Wołominie, gdzie dyrektorem był wspaniały ksiądz, a pielęgniarką odpowiedzialną jedna z sióstr zakonnych, powiedzieliśmy, że w zasadzie mamy tylko 300 tys. a potrzeba nam 3 mln i nie wiemy, co robić. Wówczas ta siostra popatrzyła na nas i powiedziała: „Wy chcecie to robić z Panem Bogiem czy bez?”, „Z Panem Bogiem” powiedzieliśmy, „To czemu się martwicie? Jak z Bogiem to zaczynajcie, a resztą On się zajmie, a jak bez Niego to nie próbujcie nawet zaczynać, bo się nie uda”. To były prorocze słowa. Zaczęliśmy i w dosłownie cudowny sposób znajdowały się fundusze – opowiada pani prezes.
Po odwiedzeniu różnych hospicjów i rozmowach z pacjentami, którzy byli pod ich opieką, wiedzieli, że chorym ludziom zależy na dwóch sprawach: żeby na miejscu była kaplica i żeby w każdym pokoju był telewizor.
– To nas utwierdziło w przekonaniu, że hospicjum łączy dwa światy. Z jednej strony ten duchowy, wielu chorym bardzo bliski, szczególnie w perspektywie śmierci, i ten ludzki, codzienny ze swoimi małymi i dużymi sprawami. Dlatego tak zaprojektowaliśmy budynek, by pacjentów wraz z łóżkiem można było zwieźć do kaplicy i do każdego pokoju wstawiliśmy telewizor – mówi Justyna Walecz-Majewska.
Hospicjum im. Matki Teresy świętuje 20 lat istnienia, więcej o jego działalności w kolejnym "Gościu Niedzielnym".