Po raz 4. z Lublina na trasę Ekstremalnej Drogi Krzyżowej wyruszyli pielgrzymi. Łączą ich różne motywacje, ale ten sam cel: przejść Drogę Krzyżową nocą w samotności, rozważając mękę Pana Jezusa.
Ciepło poubierani, zaopatrzeni w kurtki przeciwdeszczowe i dobre buty. Wielu z własnoręcznie zrobionymi krzyżami. Jedni bardzo młodzi i wysportowani, inni nieco zmęczeni życiem, wierzący jednak, że z Bogiem nie ma nic niemożliwego. Jak zwykle, tłumnie wypełnili archikatedrę, by przed wyruszeniem w drogę usłyszeć, co Pan Bóg ma im do powiedzenia.
- Zostawcie wszystkie intencje, które was męczą, Chrystusowi - zachęcał na początku Mszy św. ks. Mirosław Ładniak, główny organizator lubelskiej Ekstremalnej Drogi Krzyżowej. - Jeśli On z nami nie pójdzie, nie ma sensu w ogóle wychodzić na tę drogę.
Ks. Mirosław przypomniał też, że wszystko, co najważniejszego się dzieje, dzieje się w Eucharystii, bo Ona jest źródłem tego, co najważniejsze - miłości. - Niech dobry Bóg więc nas prowadzi na szlak - mówił duszpasterz.
Tuż przed wyruszeniem z archikatedry na trasę pielgrzymi usłyszeli od abp. Stanisława Budzika, że pierwsza Droga Krzyżowa, którą przeszedł nasz Pan, była ekstremalna. - Wycierpiał ją Bóg i człowiek w jednej osobie - zaznaczył arcybiskup. - Ten, który był niewinny wziął na siebie nasze winy, nasze cierpienia, zaniósł je na drzewo krzyża, przemienił w zbawienie i otworzył nam zmartwychwstanie.
Na trasę tegorocznej EDK wyruszyło ponad 2,5 tys. pątników. - Tym razem, podobnie jak w poprzedniej edycji, największym zainteresowaniem wśród zapisujących się cieszyła się trasa fioletowa bł. Władysława Gorala, prowadząca z Lublina do Wąwolnicy - informuje ks. Mirosław. - Ale bardzo dużo osób zapisało się także na tę najtrudniejszą czarną trasę, dodaną w tym roku i liczącą 51 km.
Na najbardziej ekstremalną drogę wyruszył Kuba, student architektury, razem ze swoją dziewczyną Malwiną. - To już nasza trzecia wspólna Ekstremalna Droga Krzyżowa. - Doświadczenia, które ta pielgrzymka daje, nie sposób opisać - podkreśla młody mężczyzna. - Choć za każdym razem przy końcu jesteśmy bliscy omdlenia, zaraz po dotarciu do celu nagle wracają siły, wszystko staje się łatwe. Ja osobiście mam wrażenie, że wszystko mogę. Mam nadzieję, że i tym razem uda nam się dojść, choć obawa oczywiście jest, szczególnie że to trasa najtrudniejsza.
Wielu w drogę wyruszyło po raz pierwszy. - Chciałam iść już w zeszłym roku, ale miałam problemy zdrowotne - mówi pani Karolina. - Obiecałam sobie, że jeśli tylko wyjdę cało z choroby, to na pewno pójdę na tę wyjątkową pielgrzymkę. Mam za co dziękować. Mam też o co prosić. Wierzę, że dam radę. Idę z mężem, więc będziemy się wspierać.
Na trasach na pielgrzymów czekają otwarte kościoły, ale - jak zaznacza ks. Mirosław - swoje domy otwierają też ludzie, którzy specjalnie dla wędrujących przygotowują herbatę, kanapki czy miejsce do chwilowego odpoczynku.