Ala Mazurek 19 lutego uległa poważnemu wypadkowi. Nie wiadomo było, czy przeżyje. To, że sama dziś oddycha, to - jak mówią jej rodzice - prawdziwy cud.
W wypadku w centrum Lublina zginął kolega Alicji ze wspólnoty Guadalupe - Olaf. Od chwili, w której Ala znalazła się w szpitalu, otoczona została płynącą zewsząd modlitwą. O cud uzdrowienia cały czas modlili się i nadal się modlą przede wszystkim jej najbliżsi oraz przyjaciele. Jednak do wstawiennictwa za dziewczynę dołączyli i nie ustają w modlitwach także ludzie, którzy jej osobiście nie znają. - Nie ma dnia, żeby nie była odprawiana w intencji Ali Msza św. - mówi tata dziewczyny Wojciech Mazurek.
Ala to jedyne dziecko państwa Mazurków. - To tylko dzięki ks. Emilowi Mazurowi udało nam się przejść te pierwsze chwile po wypadku - mówi pan Wojciech. - Lekarze najpierw w ogóle nie chcieli powiedzieć, czy Ala żyje, a później mówili same bardzo trudne rzeczy. Ala miała tego nie przeżyć.
Pan Wojtek nie ukrywa, że fakt, iż córka żyje, to dla niego prawdziwy cud. - Ja nie byłem aż tak bardzo wierzący jak Ala - mówi. - Dziś jednak widzę, jak wielką łaskę okazał nam Pan Bóg. To, że ona od początku, ale także i my z żoną, byliśmy otoczeni płynącymi zewsząd modlitwami, to coś naprawdę niesamowitego - nie kryje wzruszenia W. Mazurek. - Modliło się tak wiele młodzieży, jej znajomych, ale dochodziły do nas intencje modlitewne z całego świata - z Afryki, USA.
Dziś po 6 tyg. od wypadku dziewczyna przeszła kilka operacji i sama oddycha. Znajduje się, niestety, w śpiączce. - Udało nam się doprowadzić do tego, że przyjmą ją w Klinice Budzik w Warszawie - mówi W. Mazurek. - To też traktuję w kategorii cudu, bo po pierwsze - bardzo rzadko zdarza się, żeby dzieci trafiały do tej kliniki tak szybko od wypadku, a po drugie - trafi tam dosłownie dwa dni przed swoimi 18. urodzinami. Po ukończeniu 18 lat już nie mogłaby zostać tam umieszczona.
Rodzice Ali mają wielką nadzieję, że rehabilitacja w Budziku pozwoli córce wrócić do normalnego życia, że Ala znowu będzie z nimi. - Święta spędzimy, oczywiście, razem - podkreśla pan Wojtek. - Co prawda przy szpitalnym łóżku, a nie przy stole, ale razem. A we wtorek po świętach pojedziemy do Kliniki Budzik.