Jego życie przez wiele lat nie różniło się istotnie od życia statystycznego Polaka, który wypija dość sporo alkoholu przy różnych okazjach. Jednak przyszedł czas, kiedy postanowił to zmienić.
Niewielu znał abstynentów, a ich obecność wywoływała w towarzystwie raczej żarty, niż szacunek. W rodzinie nie było inaczej. Kilku nieszczęśnikom alkohol pomógł rozstać się ze zdrowiem, a nawet życiem.
– Nie było to jednak dla mnie wystarczającym powodem, aby oprzeć się powszechnie panującym obyczajom imprezowym. Ze starych czasów pamiętam tylko kilka bliskich osób żyjących w abstynencji od alkoholu, w tym babcię, która przez kilkadziesiąt ostatnich lat swojego życia była członkiem Krucjaty Wyzwolenia Człowieka. To był niedoceniony przez nas przykład – mówi o postawie swojej babci Sławomir Nazaruk.
Przez wiele lat dało się tak funkcjonować. Na co dzień odpowiedzialna praca obowiązki rodzinne, delegacje i przy okazji często alkohol.
– To momentami był straszny czas, w którym zacząłem zadawać sobie wiele pytań o to, czy można i warto zerwać z rzeczami, które mnie pochłaniają, a naliczyłem ich kilkadziesiąt. Jedno z najważniejszych pytań dotyczyło czasu, kiedy byłem najbardziej szczęśliwy. Przed oczy nasunęły mi się czasy liceum, gdy jako młody chłopak zawsze byłem trzeźwy, miałem paczkę przyjaciół, na których można było liczyć, jeździłem w góry by wspinać się na najtrudniejsze szlaki Polskich Tatr i towarzyszyło mi poczucie, że panuję nad swoim życiem, a Pan Bóg czuwa nade mną. Zatęskniłem za tym cudownym czasem. Chyba wtedy przyszła myśl, że pora na abstynencję. Niestety pewnych spraw w życiu nie dało się już uratować. Musiałem spojrzeć na nie na nowo i spróbować w tej sytuacji zrobić wszystko, co możliwe by jak najlepiej je rozwiązać. Nie był to jednak jeszcze czas Krucjaty, do której musiałem dojrzeć. Idąc za przykładem brata i kuzyna zacząłem biegać. Później spróbowałem zdobywać kolejne szczyty Korony Gór Polski. Udawało się. – opowiada Sławek.
W tych trudnych chwilach różne obrazy zaczęły składać się w całość. Sławek na co dzień w pracy widzi, do jakich problemów w życiu ludzi doprowadził alkohol, papierosy, narkotyki, brawura, głupota. Zrujnowane zdrowie, to tylko jedna strona medalu, jest jeszcze druga - zniszczone życie. Codziennym widokiem na szpitalnym SORze są nietrzeźwi. Ich zachowanie często agresywne, pełne wulgaryzmów, niekontrolowane załatwianie potrzeb fizjologicznych sprawia, że chwieje się wiara w człowieka i szacunek do niego.
– Przyznaję z bólem, że i we mnie emocje czasem biorą górę i po ludzku jestem wściekły na nietrzeźwych pacjentów, którym udzielamy pomocy medycznej na dyżurach. To myślenie zmieniło się po podpisaniu Krucjaty Wyzwolenia Człowieka, która zobowiązuje mnie też do modlitwy za ludzi uzależnionych. Odkryłem, że pijani pacjenci przestali tak często wywoływać w moim sercu pogardę, a zaczęło rodzić się współczucie – mówi Sławek.
W tamtym czasie dosyć niespodziewanie w życiu Sławka pojawił się pewien podsądny, którego odwiózł do więzienia, by odbył wyrok za wielokrotne prowadzenie samochodu po pijanemu.
– To było przypadkowe spotkanie, choć dziś z perspektywy czasu wiem, że to nie przypadek, ale Pan Bóg na różne sposoby upominał się o mnie. Jadąc do tego więzienia pomyślałem, że głupio tak odstawić człowieka do wieloletniej odsiadki „o suchym pysku”. Obiecałem mu więc, że będę się za niego modlił. Zacząłem codziennie odmawiać Koronkę do Bożego Miłosierdzia, w jego intencji. Ta modlitwa i odwiedziny w zakładach karnych zmieniały także mnie przybliżając do podpisania Krucjaty na całe życie. Zrobiłem to w dniu moich 40 urodzin – opowiada Sławek.
Całe świadectwo Sławka w kolejnym Gościu Niedzielnym.