Bilety na ten spektakl znikały w niezwykłym tempie. Widzowie dopisali mimo kapryśnej pogody, a aktorzy dali z siebie wszystko. Wielu chciałoby obejrzeć to jeszcze raz.
Przed rokiem były zdziwienie i zachwyt nad dziełem stworzonym przez Łukasza Witt-Michałowskiego i Norberta Rudasia. W opinii wielu było to najlepsze artystyczne wydarzenie przygotowane na 700-lecie Lublina. Niezwykle dynamiczny kinoteatr, stworzony na podstawie kryminału Marcina Wrońskiego „Pogrom w przyszły wtorek”, także w tym roku został wystawiony na dziedzińcu lubelskiego zamku. I zachwycił publiczność, która mogła się obawiać jedynie opadów deszczu. Nie zabrakło bowiem emocji, wspaniałej gry aktorskiej i efektów technicznych na dobrym poziomie.
Na scenie i na ekranie można było już od piątku 13 lipca oglądać m.in. Matyldę Damięcką, Mirosława Zbrojewicza, Przemysława Sadowskiego i Agnieszkę Wielgosz. Spektakl w tym roku został zaplanowany na 13, 14 i 15 lipca. Łukasz Witt-Michałowski ks. Rafał Pastwa /Foto Gość - To jest widowisko pod chmurką. Nie jest tak, że jest mniejsza trema czy nerwy jak przed rokiem. Poza tym nigdy nie starcza nam pieniędzy. Gramy to trzy razy tylko dlatego, że dostaliśmy dofinansowanie z Narodowego Centrum Kultury. A miasto dało nam pieniądze na dwa grania. Żeby się jednak zbilansowała całość wydatków, sprzedajemy bilety po 10 zł - wyjaśnia Łukasz Witt-Michałowski. Te rozeszły się w mgnieniu oka. Matylda Damięcka ks. Rafał Pastwa /Foto Gość - Nigdy wcześniej nie miałam do czynienia tak dosłownie z materią połączenia filmu i teatru. Jest to fajne zadanie. Wymagające. Mamy do czynienia z kryminałem opartym na faktach. Jestem zdania, że skoro ludzie tak rzadko czytają książki, tak rzadko chodzą na dobrą sztukę, to tutaj mamy i dobrą literaturę, i dobrą sztukę. Dwa w jednym. A przy okazji jeśli można się dowiedzieć czegoś ważnego o historii Polski w formie przystępnej, to bardzo dobrze - mówi Matylda Damięcka.
ks. Rafał Pastwa /Foto Gość To już czwarty projekt aktorki we współpracy z reżyserem Łukaszem Wittem-Michałowskim. - Jest specyficznym reżyserem, ale też takim, który słucha, którego ego nie staje na przeszkodzie czyjegoś dobrego pomysłu. Podoba mi się, że w pracy z nim wszystko opiera się na dialogu. Efekt końcowy jest zawsze jego dziełem, ale są niewielkie koraliki, elementy poszczególnych osób - podkreśla M. Damięcka.
Jej zdaniem najważniejszą oceną poziomu artystycznego danego spektaklu jest publiczność, która przychodzi na przedstawienie. Warto w tym miejscu zaznaczyć, że tylko pierwszego dnia spektakl „Pogrom w przyszły wtorek” obejrzało przynajmniej 600 osób.
„Pogrom w przyszły wtorek” Marcina Wrońskiego to powieść kryminalna przenosząca czytelnika do Lublina z 1945 roku. Osadzony w więzieniu na zamku lubelskim przedwojenny komisarz Zygmunt Maciejewski podpisuje pakt z przebiegłym ubekiem Grabarzem. Taka jest cena nie tylko przeżycia, ale przede wszystkim ocalenia żony i małego dziecka. Zygmunt Maciejewski podejmuje się rozwiązania zagadki, która prowadzi do bezwzględnej Walakowej i jej wspólników przygotowujących w Lublinie pogrom Żydów. Do pogromu nie dochodzi dzięki Maciejewskiemu, człowiekowi spoza układów.