Była jedną z najwybitniejszych polskich projektantek mebli i wnętrz. Stworzone przez nią krzesła „pająk” i „płucka” uznawane są powszechnie za ikony polskiego designu. Te i inne realizacje można oglądać na KUL jeszcze do 30 września.
W tym roku mija 5 lat od jej śmierci. Choć przez długie lata pracowała w Instytucie Wzornictwa Przemysłowego w Warszawie i zaprojektowała wiele mieszkaniowych mebli m.in. krzeseł, stolików, szaf, sekretarzyków, łóżek nastawnych, półek-regałów, foteli rozkładanych, tzw. amerykanek, to jednak większość swojego twórczego życia poświęciła Katolickiemu Uniwersytetowi Lubelskiemu. Dziś to właśnie na tej uczelni można oglądać wystawę poświęconą jej pracy. - Wystrój KUL-u to tak naprawdę opus magnum projektantki - dzieło totalne - mówi Krzysztof Przylicki, dyrektor Muzeum KUL, które wystawę przygotowało we współpracy ze studentami historii sztuki.
Maria Chomentowska zaaranżowała niemal wszystkie ogólnodostępne przestrzenie Gmachu Głównego KUL, Kolegium Jana Pawła II, Męskiego Domu Studenckiego na ul. Niecałej, Dworu Staropolskiego na Poczekajce, a także Domu Pracy Twórczej KUL w Kazimierzu Dolnym. - Ona miała wpływ na każdy element wystroju, miała właściwie nieograniczone możliwości w działaniu. Przy jej pomysłowości nawet ówczesny brak pieniędzy nie był problemem - opowiada Przylicki. - Wystarczy wspomnieć słynne garnki emaliowane, które posłużyły za obudowy lamp w podwieszanym suficie, który sam w sobie u schyłku lat 80. był też nie lada nowością.
Kontakty z rodziną artystki, a także z instytucjami, dla których pracowała przed przybyciem na KUL, zaowocowały możliwością wyeksponowania bogatego materiału ikonograficznego, ale także oryginalnych sprzętów stworzonych według jej projektów. - Na KUL-u możemy oglądać m.in. legendarne krzesła "pająk" i "płucka", a także najwcześniejsze realizacje z przełomu lat 40. i 50. XX w. - m.in. stół stworzony dla Domu Pracy Twórczej w dworze w Oborach - wyjaśnia dyrektor muzeum.
Słynne krzesła
Wystawa ma charakter ścieżki - można wędrować po całym KUL-u i poznawać kolejne dzieła projektantki. Pomocna przy zwiedzaniu jest mapka, która jest do pobrania przy szatni. - Osobiście ubolewam, że nie miałem okazji poznać Marii Chomentowskiej, że nie mogłem w jej towarzystwie i z jej komentarzem poznawać tajników poszczególnych realizacji - mówi K. Przylicki. - Wiem, że z tymi meblami, czy też wnętrzami, wiąże się niejedna anegdota. Kilka znamy dzięki wspomnieniom jej współpracowników - jak chociażby tę o emaliowanych garnkach, czy też inną - o okrągłych, ciężkich stołach ze stołówki, których blaty, a właściwie ich brzegi, projektantka kazała wykończyć plastikiem tak, aby nadawały się do turlania. Ciekawostką jest też, że stołki w jadalni celowo miały być niewygodne.
Chomentowska uważała, że stołówka to nie jest miejsce do długiego przesiadywania, tylko do szybkiego konsumowania.
Osobą, która bardzo dobrze znała skromną projektantkę, jest Tadeusz Szykuła, były kierownik Męskiego Domu Akademickiego przy ul. Niecałej. - Była jakieś cztery lata młodsza od mojej mamy, a nawiązaliśmy naprawdę wyjątkową relację - wspomina. To właśnie on, jako kierownik akademika, zaproponował miłej pani mały pokoik wśród młodego męskiego towarzystwa, kiedy na prośbę ówczesnego prorektora przybyła z Warszawy do Lublina. - Ściągnął ją tu rektor Sawicki - opowiada T. Szykuła. - Spotkali się w Kazimierzu Dolnym akurat w momencie, kiedy KUL wymagał wielkich projektowych przeróbek. Z dnia na dzień zostawiła Warszawę dla Lublina. Zamieszkała u nas w klitce przy akademikowej kuchni.
Stoliki z kulowskiej jadalni
Chomentowska, jak opowiada Tadeusz Szykuła, nie oczekiwała wielkiego wynagrodzenia za swoją pracę. - Była minimalistką w każdym calu - stwierdza. - Pamiętam jak mówiła, że meble nie muszą być jakoś wyjątkowo atrakcyjne, bo nasze życie jest wystarczająco bogate, aby nie komplikować go jeszcze formami wnętrza mieszkalnego. Podkreślała też, że meble współczesne nie powinny stanowić lokaty kapitału. Miały bezboleśnie dla kieszeni właściciela zmieniać się razem z potrzebami domowników.
Artystka, choć niewielu o tym wie, projektowała także obiekty sakralne - również na Lubelszczyźnie - oraz prywatne mieszkania. - Dla niej jednak najważniejszy były meble dla dzieci - zaznacza T. Szykuła. - Mówiła, że dziecko powinno mieć własny kąt, choćby najskromniejszy.