W tym domu czas się zatrzymał. Wciąż stoi tu biurko, przy którym pisał swoje powieści, wygodne meble, na których zasiadali goście, są stoliki karciane, książki i łóżko, na którym zmarł jego syn Adam. Chatę Stefana Żeromskiego, zamienioną w muzeum, chętnie odwiedzają turyści.
Kiedy Stefan Żeromski przyjechał do Nałęczowa, nie był postacią znaną. Młody, owszem, przystojny − jak uważano − mężczyzna, ale bez majątku, sławy i koligacji. Miał zostać nauczycielem córek państwa Górskich, właścicieli uzdrowiska w Nałęczowie. Posadę objął, nie spodziewając się raczej, że to miejsce zmieni jego życie. A jednak. Nałęczów od połowy XIX wieku był modnym uzdrowiskiem, do którego, szczególnie latem, przyjeżdżała warszawska inteligencja, w tym wielu literatów i artystów. To Żeromskiemu odpowiadało, bo marzył o sławie i miał już za sobą pierwsze publikacje. Nałęczów nie był metropolią, wieść o nowym nauczycielu szybko rozeszła się po mieście i dotarła do wilii „Oktawia”, zamieszkiwanej przez rodzinę Konrada Chmielewskiego, współzałożyciela uzdrowiska.
Dom Chmielewskich był miejscem spotkań wielu znamienitych ludzi, przyjacielem rodziny był Aleksander Głowacki, czyli Bolesław Prus. Jemu to powierzono opiekę nad Oktawią Rodkiewiczową, pasierbicą doktora Chmielewskiego, i jej córeczką. Oktawia była młodą wdową po Henryku Rodkiewiczu, powstańcu styczniowym, starszym od niej o 28 lat.