Całkiem niechcący przepowiedziałem wówczas biskupowi Karolowi Wojtyle, że będzie papieżem. A wszystko przez naszą wspólną miłość do nart.
Wojciech Papież skończył 81 lat i jak na ten wiek przystało, ma wiele wspomnień i poważnych historii do opowiedzenia. Wśród bardzo ważnych wydarzeń, jakich sam był świadkiem lub o jakich usłyszał w swym rodzinnym, przedwojennym domu, są też liczne anegdoty. Jedna z nich dotyczy Karola Wojtyły.
- Mój ojciec był legionistą Piłsudskiego i w naszym domu takie wartości jak Bóg, honor i ojczyzna były chlebem powszednim. Kiedy więc po maturze wybierałem studia, oczywiste było dla mnie, że moją uczelnią stanie się KUL. Był to wówczas elitarny uniwersytet ze stosunkowo małą liczbą studentów i wykładowców, dlatego znaliśmy się wszyscy z widzenia. Kończyłem historię sztuki, ale że sport w moim życiu od najwcześniejszych lat zajmował ważne miejsce i byłem reprezentantem szkół średnich w ogólnopolskich zawodach narciarskich, zostałem na KUL odpowiedzialnym za sekcje sportową. Któregoś razu rektor zapytał, czy nie pojechałbym z młodzieżą na obóz narciarski. Czemu nie - powiedziałem. I tak się stało. Wiedziałem, że któregoś dnia na kontrolę naszego wypoczynku ma przyjechać ktoś z uczelni. Rzeczywiście, po kilku dniach, kiedy byliśmy na stoku, pojawił się pewien człowiek. Nic nie mówił, tylko stał i się nam przyglądał. Młodzi wtedy, chcąc się popisać czego to nie umiemy, namówili mnie, bym zjechał ze stoku kręcąc piruety. Zgodziłem się. Jechałem slalomem raz na jednej raz na drugiej narcie, wywijałem kółka i dałem niezły popis. Ten człowiek popatrzył i pojechał - wspomina pan Wojciech.
Po powrocie do Lublina, rektor zwołał posiedzenie senatu, na które niespodziewanie został zaproszony W. Papież. Wszyscy elegancko ubrani, jak przystało na zebranie profesorów z rektorem, tylko on w dresach, wyrwany z sali gimnastycznej.
- Głupio się czułem straszliwie, ale rektor powiedział, że na początek mam złożyć sprawozdanie z obozu narciarskiego, a potem o swojej wizytacji opowie bp Wojtyła. Moje zaskoczenie było ogromne, bo nikt w gościu, który nas wizytował w cywilu, w kożuchu zapiętym po szyję i czapce nie poznał biskupa z Krakowa. Kiedy Wojtyła wszedł do sali, usiadł obok mnie i po góralsku zapytał: "Gazdo, powiedzcie, kiedy ja tak będę jeździł na deskach, jak wy?", odpowiedziałem, "No chyba wtedy, gdy będziecie papieżem". Nawiązałem do swego nazwiska, ale czas pokazał, że było to takie małe proroctwo - śmieje się pan Wojciech.