Prof. Jacek Wojtysiak, filozof z Katedry Teorii Poznania na Katolickim Uniwersytecie Lubelskim Jana Pawła II mówi o wierze, która potrzebuje rozumu.
Ks. Rafał Pastwa: Dlaczego filozofia? W którym momencie życia nastąpiło zafascynowanie nią?
Prof. Jacek Wojtysiak: Moje zainteresowanie filozofią narodziło się na początku liceum. Było to zainteresowanie związane z pytaniami, jakie stawia młody poszukujący człowiek. Wtedy z jednej strony byłem świeżo po rekolekcjach oazowych, miałem bardzo silne przeżycie wiary, które mnie budowało jako chrześcijanina, ale z drugiej strony miałem pytania zadawane przez rozum: o istnienie Boga, naturę Boga i wiarygodność tego, co przekazuje Biblia. Tak się złożyło, że trafiłem na dobrych katechetów, którzy powiedzieli, że skoro mam takie pytania, to powinienem się interesować filozofią. I podawali mi pewne książki, które pozwalały mi odpowiadać na niektóre pytania.
Jeszcze nie było katechezy w szkołach, ale przy parafiach. Pamięta Pan tych nauczycieli?
Jednym był salezjanin, ks. Lucjan Gruszczyński, bo należałem do parafii salezjańskiej na lubelskiej Kalinie. Chodziłem do III LO im. Unii Lubelskiej w Lublinie, więc korzystałem również z katechez w kościele pobrygidkowskim, bo organizował je ks. Wacław Oszajca. Trafiłem na świeckiego katechetę, którym był Wiesław Tkaczyk. Studiował różne kierunki, był omnibusem. Ta katecheza była intelektualnie i filozoficznie pogłębiona, bardzo ciekawie. Podobnie lekcje języka polskiego, które prowadził prof. Adam Sielanko. Potem sam zacząłem coraz bardziej szukać. Czytałem teksty ks. Tischnera, filozofa i teologa. Nie był łatwy, ale czytałem. Była moda na niego. Pamiętam książkę: „W co wierzyć? Jak żyć”. Była zrobiona na wzór podręcznika dla młodzieży szkolnej. Składała się z dwóch części. Teologiczną napisał ktoś inny, a część filozoficzno-etyczną właśnie Tischner.
Dziś można znaleźć takie książki?
Tego jest bardzo dużo, ale moim zdaniem trudno znaleźć publikacje, które trafią dziś do młodego człowieka. Pamiętam moje pierwsze lektury: Maliński, Swieżawski, Heller, Węgrzecki i wreszcie „mały Ajdukiewicz”. Tego ostatniego kupił mi Tata na urodziny, mówiąc, że jeśli chcę się zająć filozofią, muszę to robić porządnie. Gdy przebrnąłem przez Ajdukiewicza, zrozumiałem, że dobra książka filozoficzna nie musi być miła w czytaniu. Ważne, by uczyła myśleć.
Czy dzisiaj młodzi ludzie stawiają pytania, podobne tym, które nurtowały Pana?
Pewne rzeczy nas niepokoją i zastanawiają automatycznie, gdy wchodzimy w dorosłość. Wtedy rodzi się projekt życia i światopogląd. Jednak wydaje mi się, że dzisiaj są pewne zmiany kulturowe, które określam mianem „kultury doraźności”. Kontekst kulturowy, medialny jest taki, że ludzie odchodzą od pytań ostatecznych, najgłębszych, a skupiają się na kwestiach dotyczących najbliższych spraw i dni. Żyją tym, co teraz.
Dzisiejszy świat zachęca do filozofowania?
W tym sensie, że młody człowiek spotyka się z wielością opinii i wielością światopoglądów. I tego się nie da uniknąć. Rozwój mediów jest tak ogromny, że nieustannie jesteśmy konfrontowani z wielością różnych opinii i musimy się odnaleźć w sytuacji niezgody. Musimy zająć własne stanowisko.
Mamy do czynienia z opiniami i interpretacjami…
Tak. Przy czym kiedyś, zanim coś ktoś opublikował, to przemyślał swoją opinię. Był na to czas. Dziś, gdy nie trzeba nic drukować, by dotrzeć do wielu, ludzie publikują w internecie swe opinie bez przemyślenia. Dlatego pełno tam rzeczy bez wartości.
Ale ludzie akceptują te warunki kulturowe, skoro się do nich dostosowują…
Ludzka naiwność czasami jest ogromna. Zwłaszcza w kwestii wiary w to, co znajdują na niektórych stronach internetowych. To, w czym może pomóc filozofia – to właśnie nauka krytycznego myślenia i krytycznej analizy tego, co do nas się mówi. Nie wolno przyjmować wszystkiego, co do mnie dociera bezkrytycznie. Faktem jest, że ludzie nastawieni są na pewne komunikaty i przyzwyczajają się do określonych stron, mediów itd.
No, ale po co mają sobie komplikować życie?
Żeby wiedzieć, jak jest naprawdę.
A jeśli kogoś nie interesuje szukanie prawdy?
To wcześniej czy później wpłynie to na jego życie negatywnie, bo będzie podejmował decyzje w oparciu o fałszywe informacje. A błędne decyzje wiele kosztują.
Jest Pan człowiekiem wiary i rozumu. Filozofem zaangażowanym w chrześcijaństwo. Imiona Pańskich synów zostały wybrane w oparciu o przesłanie biblijne…Imion nie nadaje się przypadkowo.
Zobaczymy, jak Jonasz i Samuel udźwigną w przyszłości te imiona, ale chciałem, aby każdy z nich miał swoją Księgę biblijną, która pozwoli się im odnajdywać w życiu i w Piśmie Świętym.
Jak wygląda wasze życie wiary i rozumu w przestrzeni rodzinnej?
Moi synowie wchodzą już w czas zadawania na serio pewnych pytań. Dzieci naturalnie zadają pytania, a mój starszy syn stawia już mi całkiem trudne pytania. Dlatego staramy się rozmawiać. Ale ćwiczenie rozumu bez pielęgnacji wiary nie wystarczy. Dlatego staramy się z Żoną, by w naszym domu była regularna modlitwa z odniesieniem do Słowa Bożego. Chodzi nam o to, żeby to było wspólne. Póki co – udaje się nam to. Choć niektórzy znajomi mówią, że w pewnym wieku ich dzieci, choć zostają przy wierze, same się modlą, nie chcą tego robić razem z rodzicami. Mamy nadzieję, że nam się uda pozostać wspólnie w modlitwie przy Biblii.
Biblia scala?
Zdecydowanie. Poza tym po lekturze jest szansa właśnie na rozmowę, na pytania. Tu jest konieczna równowaga wiary i rozumu. Zauważam, że w ruchach kościelnych, zwłaszcza tych przebudzeniowych – mocno akcentuje się element przeżyć, a element rozumowy jest spychany gdzieś na dalszy poziom. Nie chodzi o lekceważenie przeżyć, ale one przychodzą i odchodzą. Jeśli w związku z tym nie będzie pogłębienia i przemyślenia rozumowego, to w pewnym momencie wiara w obliczu pewnych wydarzeń czy w konfrontacji z niektórymi pytaniami – może się załamać.