Pisanie było dla niego odpowiedzią na realne doświadczenie Nicości, sam fakt istnienia uznawał za źródło cierpienia. Przyjęło się określać sztuki Becketta mianem "teatru absurdu", nie jestem jednak pewien, czy są one tak naprawdę absurdalne…
Kolejny raz omawiam ze studentami dramat Becketta „Czekając na Godota”. O Becketcie mawia się, że był ostatnim wielkim pisarzem modernistą. Pisanie było dla niego odpowiedzią na realne doświadczenie Nicości, sam fakt istnienia uznawał za źródło cierpienia. Przyjęło się określać sztuki Becketta mianem „teatru absurdu”, nie jestem jednak pewien, czy są one tak naprawdę absurdalne…
Podstawowe pytanie brzmi: kim jest tytułowy Godot? Beckett pisał w dwóch językach, francuskim i angielskim, ale tego słowa nie znajdziemy w powyższych słownikach. Jak tłumaczy wnikliwy badacz Becketta, Antoni Libera, rdzeń „God” w języku angielskim oznacza Boga, końcówka „-ot” w języku francuskim jest zbliżona do naszego zdrobnienia „-uś” (jak „Pierrot” - „Piotruś”). Samo słowo mogłoby więc znaczyć mniej więcej tyle co Bog-uś. W naszym języku Boguś jest jednak popularnym zdrobnieniem męskiego imienia.
Dziś olśniło mnie, że mamy popularne słowo, swoisty koszmarek językowy, odpowiednik tytułowego Godota. To wszechobecna „Bozia”. „Pomódl się do Bozi”, „Bozia patrzy, jak się zachowujesz”, „kiedyś pójdziemy do Bozi”… Godot nie jest Bogiem, jest tym co się przepotwarzyło z naszej wynaturzonej wiary w świecie bez nadziei i miłosierdzia. „Bozia” jest jakimś namacalnym śladem wiary sklerotycznej, sprowadzonej do dziecięcych gestów. Czy na takiego Boga oczekujemy w Adwencie?