Niemal zapomniany bard Solidarności, Jan Krzysztof Kelus, śpiewał kiedyś: "Ja od nienawiści oraz od hałasu / zamiast uciec w buddyzm chowam się do lasu".
Słówko „zamiast” dotyczy jego przyjaciela – również pieśniarza – Jacka Kleyffa. Też ostatnio potrzebowałem uciec od hałasu, a od nienawiści jeszcze bardziej. Chciałem więc napisać, że za rogiem, a może raczej za rogatkami Lublina, jest się gdzie chować. Jest pięknie, cicho, zmysłowo. Można iść i myśleć. Albo iść i nie myśleć.
Dziś na przykład wyskoczyłem sobie do Wytyczna. Od pięknego, drewnianego kościółka, obok którego stoi dom rekolekcyjny sióstr nazaretanek, ciągnie się urokliwa trasa przez Poleski Park Narodowy, aż do Pieszowoli, a potem dalej. Nogi same niosą, płuca same wciągają ostre powietrze. W Pieszowoli można wydłużyć sobie wędrówkę, zahaczając o ścieżkę dydaktyczną „Perehod”. Są też pola biwakowe, z miejscem na grilla, z wiatą i ławkami.
Polesie mamy na wyciągnięcie ręki. Dziwię się, że mnóstwo lublinian nie orientuje się, jakie skarby są w ich zasięgu. Mało kto wie na przykład, gdzie jest Hola, z piękną, odnowioną cerkwią i skansenem, w którym co roku odbywa się festyn. Jest Urszulin, jest Hańsk, są malownicze okolice Krasnegostawu… Kiedy pozostaje mi do dyspozycji wolne przedpołudnie, to wystarczy skoczyć rowerem do Zawieprzyc, by wzrok i nerwy odpoczęły. Cóż dodać? Okolice Lublina świetnie nadają się na turystykę religijną, jeśli ktoś lubi wędrówki szlakiem kościołów i cerkiewek, a jeśli ktoś woli turystykę kulinarną (choć czemu tego nie połączyć…), też nie będzie narzekał!