Proboszcz parafii Matki Bożej Królowej Polski w Lublinie mówi o pracy duszpasterskiej, zaufaniu Chrystusowi i sile wspólnoty.
Ks. Rafał Pastwa: Rozmawialiśmy na łamach „Gościa Lubelskiego” ponad rok temu, gdy wróciłeś do Polski po niemal trzech dekadach pracy duszpasterskiej, a raczej misyjnej na Białorusi.
Ks. prał. Sławomir Laskowski: Ten czas pobytu w Polsce i w parafii nazwałbym czasem „lądowania”. Na Białorusi ten okres trwał trzy lata, a w realiach polskich mam nadzieję – ta adaptacja potrwa krócej. Oczywiście nawet nie próbuję porównywać warunków białoruskich i tutejszych, bo mogłoby to stać się przeszkodą dla mnie i mojej posługi. Trzeba zaakceptować to, co jest, a nie to, co by się chciało. Uczę się parafii i parafian, a parafianie uczą się mnie. Podjąłem się oczywiście niezbędnych remontów i spraw pilnych gospodarczo.
Jak rozumiesz parafię?
Przede wszystkim jako dom otwarty dla tych, którzy chcą w tym domu przebywać. Z opatrzności Bożej rozpoczęliśmy od seniorów. Udało się stworzyć Ośrodek Wsparcia dla seniorów podlegający pod MOPR w Lublinie czynny od poniedziałku do piątku. W tym obszarze wsparcie zakłada organizację zajęć z zakresu terapii zajęciowej, spotkania ze specjalistami, zajęcia prozdrowotne i kulturalne, z zakresu obsługi komputera, spotkania integracyjne. Poza tym staramy się w parafii zaoferować coś dorosłym, młodzieży. Ale to są pierwsze przymiarki. Nie mamy spektakularnych sukcesów duszpasterskich, ale myślę, że zbliżyliśmy się z parafianami.
Jeśli zostaje się proboszczem dużej parafii, to obok spraw duszpasterskich i gospodarczych trzeba sprostać relacjom z wikariuszami, ze współpracownikami. Proboszcz jest kimś w rodzaju managera?
Jest raczej koordynatorem, choć w polskich realiach trzeba być też w jakimś sensie managerem. Trzeba być człowiekiem orkiestrą. To dobre i niedobre. Z jednej strony mam wgląd we wszystkie rzeczy, a z drugiej muszę zajmować się sprawami, które zrobiliby bardzo dobrze świeccy. Myślę, że z czasem pewne rzeczy będzie można przekazać osobom świeckim. Moim największym bólem, po tych miesiącach spędzonych w Polsce, jest niewielka liczba ludzi zaangażowanych w parafię. Albo inaczej: zbyt mało osób pozyskałem, pozyskaliśmy dla Chrystusa jako zespół duszpasterski. Wolałbym być bardziej oblegany przez ludzi. Wiem, że najbardziej sensowne jest to, kiedy jestem dla ludzi. Moim marzeniem jest, by przy parafii gromadziło się więcej ludzi, by czuli, że to jest ich dom.
Od ostatniej naszej rozmowy wiele się wydarzyło i w Kościele, i w kulturze, jest więcej podziałów, agresji. Może to wpłynęło na indywidualizm wiary wielu osób?
Może ludzie są ostrożniejsi? Gdy rozpoczynałem pracę na Białorusi, przez długi czas mi się przyglądali, chcieli zobaczyć, kim jestem. Czy jestem urzędnikiem, czy faktycznie człowiekiem posłanym przez Boga. Dopiero po trzech latach zaczęli mi ufać. W Polsce może być podobna sytuacja, po tych wszystkich zawirowaniach. Jednak wiem, jaką moc daje wspólnota Kościoła, dzięki której umacniamy się w wierze, dajemy się formować Chrystusowi, że wzrastamy – także w rozumieniu świata. Ale mogę to wszystko tłumaczyć tylko tym ludziom, którzy są blisko.
Jak podnosisz swoje kompetencje jako duszpasterz, jako człowiek?
Kompetencje wynikają z naszego stylu życia. Spotykamy się z księżmi na parafii, żeby nie było sytuacji, że któryś z nas czuje się osamotniony. Raz w tygodniu mamy wspólną modlitwę i rozmowę. Poza tym wiem, że jako człowiek wiary mam być pasterzem. W sercu powinienem mieć Chrystusa. Uciekam od hipokryzji, staram się mieć jedną twarz: w kościele, między ludźmi, w teatrze. Oczywiście czytam, podnoszę się intelektualnie. Korzystam z dóbr nauki, psychologii, rozumienia człowieka. Żyję wokół Słowa Bożego. Mam też swoją wspólnotę życia chrześcijańskiego. W tej wspólnocie neokatechumenalnej jestem już od ponad trzydziestu lat. To wielka pomoc dla mnie.
Obszerna rozmowa z ks. prał. Sławomirem Laskowskim w kolejnym numerze papierowego "Gościa Lubelskiego".