Nie wykluczał. Nie przeciwstawiał ortodoksji kościelnej otwartości wobec osób przesiąkniętych zlaicyzowanym światem. A język definiuje stosunek do ludzi.
Wyróżniał się przede wszystkim na poziomie języka. Języka odważnego, ale i wrażliwego. Nie wykluczał. Nie przeciwstawiał ortodoksji kościelnej otwartości wobec osób myślących inaczej, nawet tych, których z chrześcijaństwem łączyło coraz mniej.
Język definiuje stosunek do innych osób. Jest odbiciem myśli i emocji. Zdradza kim tak naprawdę jesteśmy. Definiuje „nasze wszystko”.
„Abp Życiński potrafił łączyć ze sobą na pozór dwie przeciwstawne cechy: ortodoksję, wierność nauce Kościoła i otwartość wobec współczesnego, często zlaicyzowanego, świata. W swojej istocie nie są to jednak cechy przeciwstawne, a znamiona warunkujące się wzajemnie: im ktoś jest bardziej zakorzeniony w Bogu, tym bardziej może być otwarty na ludzi inaczej myślących, wartościujących, wyznających inną religię czy indyferentnych lub niewierzących” – mówił już po śmierci metropolity lubelskiego abp Henryk Muszyński.
Dziś przykro się czyta jadowite i zwyczajnie nieprzyzwoite komentarze pod niektórymi artykułami poświęconymi śp. abp. Życińskiemu. Przyzwolenie na język agresji i wykluczenia sprawia, że nie ma żadnej świętości, której nie można by sponiewierać. I to bez konsekwencji. Owo przyzwolenie sprawia, że nie potrafimy uszanować ani żywych, ani zmarłych. Przykre jest to, że za znaczną część słów, które nigdy paść nie powinny odpowiedzialni są katolicy.
Język definiuje stosunek do innych osób. Jest odbiciem myśli i emocji. Zdradza kim tak naprawdę jesteśmy. Definiuje „nasze wszystko”. Nasze chrześcijaństwo. Jakże z tego brzegu daleko do jakiejkolwiek głębi.