Wybitny pianista pochodzący z Lublina wystąpi z recitalem 19 maja o godz. 18. na Katolickim Uniwersytecie Lubelskim. Na koncert zaprasza rektor, ks.prof. Antoni Dębiński.
Ks. Rafał Pastwa: Dokładnie 19 maja odbędzie się na katolickim uniwersytecie w Lublinie w ramach Opus Magnum nadzwyczajny recital fortepianowy Tomasza Rittera. Proszę powiedzieć, jakie to uczucie, zagrać koncert w swoim rodzinnym mieście?
Tomasz Ritter: Miłe, bo wiąże się z odwiedzinami domu rodzinnego. Kiedy gram w Lublinie, wiem, że wśród słuchaczy są moi przyjaciele i znajomi, jest wiele osób, które zna mnie od dawna, słuchały mojej gry, gdy miałem dwanaście czy czternaście lat. W jakimś sensie towarzyszą mi na różnych etapach mojej drogi muzycznej.
Jakich utworów i interpretacji powinna się spodziewać publiczność?
Zagram m.in. 32 wariację c-moll Beethovena i jedną z sonat Jana Hugo Vořiška, zwanego „czeskim Beethovenem”, a kto będzie słuchał tej sonaty podczas koncertu, przekona się, że ten przydomek nie jest przypadkowy. Poza tym będzie także muzyka dwóch wielkich romantyków: Fryderyka Chopina i Roberta Schumanna. Będę grał na fortepianie Broadwood z 1847 r. Na fortepianach tej marki grywał Chopin podczas swej podróży do Anglii i Szkocji. Wybór instrumentu ma duży wpływ na sposób interpretacji, myślę więc, że dla słuchaczy będzie to ciekawe usłyszeć, jak brzmi muzyka romantyczna na instrumencie z tamtej epoki.
W Lublinie uczył się Pan w Ogólnokształcącej Szkole Muzycznej im. Karola Lipińskiego. Potem była nauka w Warszawie, a w 2014 r. rozpoczął Pan studia w Moskwie. Proszę powiedzieć o swoich najwcześniejszych inspiracjach związanych z fortepianem i muzyką?
Podobno pierwszym słowem, którym określałem muzykę, było słowo „Bach”. Bo gdy byłem bardzo mały, rodzice w każdą niedzielę rano słuchali programu „Dwieście kantat Jana Sebastiana Bacha” w radiowej Dwójce. W szkole chciałem uczyć się gry na organach, ale wytłumaczono mi, że jestem jeszcze na to za mały i trzeba zacząć od fortepianu. Jedną z pierwszych fascynacji była muzyka Rachmaninowa, jego słynne preludium cis-moll nauczyłem się grać w wieku 10 lat w tajemnicy przed moją nauczycielką, Bożeną Bechtą-Krzemińską. Potem przyszły inne fascynacje, m.in. wspomnianym Bachem.
Dlaczego studia właśnie w Moskwie?
Bo wiedziałem, że tam uczy Alexei Lubimov. Przed dwudziestu laty stworzył w Konserwatorium Czajkowskiego Wydział Wykonawstwa Historycznego i Współczesnego, na którym mogłem połączyć moje zainteresowania grą na fortepianie, klawesynie i fortepianach historycznych. Po pięciu latach studiów nie żałuję tego wyboru. Muszę też dodać, że od dawna miałem związki ze „szkołą rosyjską”. Jako dziecko zdążyłem jeszcze dwukrotnie być na kursach u legendarnego Viktora Mierżanowa, także u Tatiany Szebanowej, dzięki której trafiłem do Iriny Rumiancewej w Warszawie. Samego Lubimova także poznałem przed laty, dobrze wiedziałem więc, u kogo chcę studiować.
Jest Pan laureatem wielu konkursów, w tym I Międzynarodowego Konkursu Chopinowskiego na Instrumentach Historycznych. Co chciałby Pan osiągnąć w swojej karierze?
Bycie laureatem konkursu pomaga w „wejściu na scenę”, ale jest to tylko pewien etap. Obecnie chcę rozwijać różne kierunki moich zainteresowań muzycznych, z czasem chciałbym wypracować swój własny, indywidualny profil, po którym publiczność będzie mnie rozpoznawać. Bardzo mi pomaga, że mam takiego mistrza jak Lubimov, który z jednej strony jest punktem odniesienia, a z drugiej zachęca mnie, żebym szedł swoją własną drogą. Po wspomnianym Konkursie Chopinowskim powiedział mi, że np. sonatę h-moll Chopina zagrałem inaczej niż podczas naszej pracy w Konserwatorium – i w jego ustach był to komplement, bo uznał, że zrobiłem z tą muzyką coś własnego.
Jak często Pan ćwiczy, ile czasu zajmuje pasja gry na instrumentach?
Jak każdy profesjonalny muzyk sporo czasu spędzam przy instrumencie na ćwiczeniu. Jest to nieodzowny warunek, żeby móc potem wyjść na scenę, do publiczności. Ale praca nad utworem nie kończy się na ćwiczeniu, dużo czasu poświęcam na czytanie nut, dużo też potem myślę o muzyce, nad którą aktualnie pracuję. Pewne pomysły przychodzą zupełnie niespodziewanie, także wtedy, gdy zajmuję się czymś innym. W tym sensie muzyka nigdy mnie nie opuszcza. Przed niedawnym konkursem w Warszawie miałem problemy z rękami i nie mogłem dużo ćwiczyć, żeby ich nie przeforsować. Dużo pracy wykonałem wtedy studiując nuty Chopina. Przyniosło to całkiem dobry efekt.
Dziś ludzie marzą o szybkim sukcesie i karierze. Jak Pan postrzega swoją ścieżkę kariery, domyślam się, że jest to całkiem duży wysiłek wsparty licznymi wyrzeczeniami.
Tak, bycie muzykiem to duży wysiłek zarówno fizyczny, jak i psychiczny. Wiadomo też, że pewne wyrzeczenia są nieodzowne. Kiedy miałem jakieś szesnaście lat, prof. Malcolm Bilson, do którego jeździłem na kursy, powiedział mi: "Pamiętaj, że w »karierze« chodzi o to, abyś miał ciekawe, spełnione życie jako muzyk i jako człowiek. On sam, jak i Alexei Lubimov, to dla mnie przykłady takiego podejścia do muzyki i do życia.