Nie jestem kibicem Motoru, bo gra tej drużyny mi się nie podoba. Nie podobają mi się "kibice", ich zachowanie, ich okrzyki - indywidualne i zbiorowe, ich przyśpiewki wyuczone, które nie mają wiele wspólnego z piłką nożną.
Byłem raz na meczu Motoru Lublin, akurat ze Stalą Rzeszów. (Mój ojciec mecze tej drużyny śledził, gdy grała w najwyższej klasie rozgrywkowej. Ale było to dawno, bardzo dawno temu. Dziś, jeśli ktoś ogląda mecze PKO BP Ekstraklasy i trafi na przykład na mecz Korony Kielce z Rakowem Częstochowa – to może najpierw wpaść w złość, potem w śmiech, a na koniec przyjdzie mu się rozpłakać. Niewielkim pocieszeniem, ale jednak, będzie porażka drużyny z Gdyni).
Byłem raz na meczu Motoru Lublin. Ze Stalą Rzeszów, w poprzednim sezonie. Przykro słuchało się „powitania” zawodników i kibiców drużyny przeciwnej. Krzyczały kobiety, krzyczeli mężczyźni. (Pewnie sami nie chcieliby, żeby ich tak witano w przychodni, na dworcu autobusowym, w szkole, do której chodzi ich dziecko, w sklepie czy w innym miejscu publicznym). To było zdecydowanie doświadczenie „innego” świata. Świata istniejącego jednak tuż obok. Realnego.
Agresji i prymitywnych zachowań nie znoszę, a tych na stadionie było wtedy zbyt wiele. Nie wspominając o setkach odpalonych rac, których na stadion wnosić nie wolno. Ale wiadomo, trzeba szanować radykalnych kibiców (niektórzy z nich to rzeczywiście szanowani i wpływowi obywatele), bo zbojkotują rozgrywki.
Zjawisko agresji nie dotyczy wyłącznie lubelskich kibiców i lubelskiego stadionu przy ul. Stadionowej. W całym kraju stworzono specjalne enklawy dla osób, które lubią sobie pokrzyczeć, odpalić racę, czasem kogoś pobić (oby tylko tyle).
Agresja nie wybucha nagle – jak chcą niektórzy dziennikarze i komentatorzy. Trzeba jej trochę powietrza, trochę przestrzeni (nie tylko na stadionach). Najpierw jest akceptacja wobec słów, których nigdy nie powinno się wypowiadać pod adresem drugiej osoby. Potem jest przyzwyczajenie (przyzwyczajają do tego zwłaszcza politycy, nie ponosząc odpowiedzialności za swoje słowa). Wreszcie przychodzi zdziwienie. Ale jest za późno. Ktoś zostaje pobity. W imię swoje, albo w imię czyjeś.
Podczas ubiegłorocznego Marszu Równości w Lublinie środowiska kibiców podjęły próbę jego blokowania. Ze wsparciem mieli przybyć kibice, a jakże, z Białegostoku. Nikt z uczestników marszu nie został ranny, ale rany odniosło dwóch policjantów, którzy zostali zaatakowali przez kontrmanifestantów. (Jednak wielu osobom nie przeszkadzała jawna agresja i przemoc ze strony kontrmanifestantów, ale poglądy uczestników Marszu Równości).
Natychmiast należy podjąć interdyscyplinarne działania, które pozwolą przeciwdziałać zjawisku przemocy i agresji w przestrzeni publicznej. Po tragicznej śmierci prezydenta Adamowicza zapowiadano wiele działań, ale niektóre ucichły, inne nie wyszły. Nie ma sensu narzekanie, ani wykluczanie przeciwnika. Zło należy nazywać złem, ale nie wolno się na nie zgadzać.
Zacznijmy dbać o własne słowa, a nie od tworzenia stref – takich czy innych. Także na stadionach.