20 lat temu Jan Paweł II beatyfikował 108 męczenników II wojny światowej, wśród których znaleźli się lubelscy kapłani. Jednym z nich był ks. Kazimierz Gostyński.
Wychowankowie wspominają ks. Gostyńskiego jako człowieka surowego, o żelaznej dyscyplinie i tradycyjnych przekonaniach, a zarazem rozmiłowanego w młodzieży i niezwykle serdecznego.
– Wiedzieliśmy, że mimo jego pozornej surowości, zawsze możemy na niego liczyć. Gdy ktoś był w potrzebie, dyrektor jakimiś sobie znanymi sposobami czy wiedziony przeczuciem, dowiadywał się o tym i znajdywał sposób, by pomóc. Wiedzieliśmy, że ma serce oddane nam, młodym. Przy indywidualnej rozmowie biło od niego ciepło i szczere zainteresowanie naszymi sprawami – wspominał po latach Aleksander Wojno uczeń ks. Gostyńskiego.
W 1933 roku lubelski kurator odebrał mu funkcję dyrektora ukochanej szkoły. Ta decyzja w powszechnym odczuciu krzywdząca, miała tło polityczne. Wówczas bp Fulman powierzył mu kierownictwo Gimnazjum Biskupiego, z czym wiązała się budowa okazałego gmachu. Po dwóch latach, na własną prośbę, został z tej funkcji zwolniony i objął rektorat kościoła NMP Zwycięskiej. Tuta wokół niego gromadziły się środowiska inteligenckie i młodzież, która wciąż za wielki autorytet uważała swego byłego dyrektora.
Wybuch wojny i masowe aresztowania przez Niemców polskiej inteligencji nie przestraszyły ks. Gostyńskiego. 11 listopada w Święto Niepodległości odprawił Mszę św. za ojczyznę i wygłosił porywające kazanie. Przestrzegano go, by się ukrył, on jednak odpowiadał: skoro moi bracia cierpią, ja nie będę się ukrywał. Aresztowano go 11 stycznia 1940 roku. Przebywał najpierw na zamku lubelskim, skąd został przewieziony do obozu w Sachsenhausen, a stamtąd do Dachau. Od początku poddawany był okropnym torturom. Naciągano mu uszy, szydząc z posługi spowiednika, zmuszano do dźwigania ciężkich worków, bito. To nadwyrężyło jego zdrowie. Jako niezdolny do pracy został skazany na śmierć. Ostatni widział ks. Gostyńskiego Roman Fuglewicz, który tak wspomina tamto spotkanie: „Pewnego wieczora w kwietniu 1942 roku zawiadomiono mnie, że ktoś czeka na mnie przed blokiem obozowym nr 18. Był to ksiądz Gostyński. Ucieszyło mnie to spotkanie. Rozpytywał o rodzinę i korespondencję. W końcu powiedział, że przyszedł się pożegnać, gdyż jutro wyjeżdża z transportem „inwalidów”. Wszyscy wiedzieli, że to podróż do komory gazowej. Widząc moje przerażenie, powiedział „wolałbym umrzeć w kraju, ale jestem człowiekiem wierzącym i skoro Bóg tak chce, niech się dzieje Jego wola”. Uścisnął mnie i odszedł na zawsze”.