Nie jestem końcówką do elektronicznego sprzętu, mam ciało, i to ciało już jest umęczone siedzeniem i ślęczeniem. Stąd mój dystans do narodowego hasła: czytajmy książki! Czytam, czytam, ale z umiarem. Oczy już nie dają rady, kręgosłup się buntuje.
Doświadczenie, które przypadło nam w udziale, ma ze wszech stron posmak niezwykłości. Wszystko, co już się dzieje na naszych oczach, kilka tygodni temu przyjęlibyśmy z niedowierzaniem, gdyby ktoś próbował nam taki scenariusz przepowiedzieć. Nagle świat zwykłych, trywialnych, codziennych czynności został postawiony na głowie. A nawet to, co ocalało, przybrało inny wymiar.
Bo kiedy już idę do sklepu, kiedy mam szansę na tę chwilę wymknąć się z domu, to korzystam całym sobą. To już nie codzienna rutyna, lecz celebra. Bo się idzie, i ma się to swoje "idzenie" całe dla siebie. Ale już w sklepie trzeba wszystko szybko i sprawnie, bo tylko dwie osoby naraz… Wraca się też powoli, niechętnie, by wycisnąć jak cytrynkę ten moment spuszczenia z łańcucha domowej niewoli.
Okazało się też, że technologia nie zbawia. Hasło: pracujmy przez komputer! Rozbija się o trywialne: ale ileż można?! Zakupy przez komputer, modlitwa przez komputer, rachunki przez komputer, nauka przez komputer – nie jestem końcówką do elektronicznego sprzętu, mam ciało, i to ciało już jest umęczone siedzeniem i ślęczeniem. Stąd mój dystans do narodowego hasła: czytajmy książki! Czytam, czytam, ale z umiarem. Oczy już nie dają rady, kręgosłup się buntuje.
Gdzieś ktoś już nieśmiało porównał naszą obecną sytuację do stanu wojennego. Wątła to analogia, ale na pewien drobiazg zwróciłem uwagę – to na kanwie twórczości Jana Polkowskiego ktoś zauważył, że jego poetycki zapis zniewolenia, zapis niemocy, równocześnie otwiera na transcendencję, rozumianą jako szczelina gdzieś u góry, w domniemanym niebie. Gdy zawęża się przestrzeń wokół nas, tak najzwyczajniej, fizycznie, do czterech ścian, wzrok kieruje się ku górze. Trzeba tylko pewnej pracy ducha. Może w tym sensie nasze wspólne trudne doświadczenie jest szansą?