Kiedy 21 maja pękł wał w Zastowie, gmina Wilków została zalana w 70 procentach. Na zalane tereny mogło się dostać tylko wojsko, straż pożarna i mieszkańcy. To oni robili zdjęcia dokumentujące powódź.
Państwo Bołtuciowie do swego domu mogli dostać się tylko kajakiem. Po pierwszej nocy, kiedy zabrała ich amfibia, wrócili do swojego domu.
- Mąż pływał kajakiem po podwórku i podlewał rośliny, które umieściliśmy na dachu. Każdy z sąsiadów, który posiadał kajak albo łódkę, chciał zostać na swoim. Zresztą straż pożarna codziennie patrolowała teren i dostarczała nam żywność - wspomina pani Marta.
Swoimi wspomnieniami podzieliła się z nami także pani Iwona.
- Nie jestem panikarą. Przeżyłam już niejedno podtopienie, jak wszyscy okoliczni mieszkańcy, więc nie zamierzałam się ewakuować nawet wtedy, gdy po wsi jeździły autokary, które chciały zabierać ludzi w bezpieczne miejsce. Kiedy jednak mój szwagier, który jest strażakiem, przyjechał powiedzieć, żeby przygotować się na powódź, potraktowałam to serio. Byłam w domu sama z dwoma synami. Jeden miał pięć lat, drugi 12. Wszystko, co się dało, wynieśliśmy na strych. Na dole zostały tylko ciężkie meble. Szkoda mi było jeszcze pralki i lodówki, więc poprosiłam sąsiada, by mi pomógł je postawić choć na stół. Śmiał się ze mnie, że jestem panikara - opowiada pani Iwona. Na wszelki wypadek spała z synami na strychu. Rano, gdy się obudziła i otworzyła okno, zobaczyła wszędzie wodę.
- To nie była jeszcze wysoka woda. Może tak po kostki. Wsiadłam szybko na rower i pojechałam do sklepu kupić wodę, chleb i jakieś jogurty, byśmy mieli co jeść, bo wiadomo było, że pękł wał i woda cały czas płynie, podnosząc poziom. Mieszkamy daleko od sąsiadów, telefony przestały działać, a ja należałam do tych, którzy nie mieli komórki, więc musiałam liczyć na siebie. Dziś mam dwie komórki, z którymi się nie rozstaję - mówi. Woda rzeczywiście cały czas się podnosiła.
- To nie był łagodny strumyczek czy spokojnie rozlewające się jezioro. Im wody było więcej, tym była głośniejsza. W końcu był taki szum, jak obok wodospadu. Woda zaczęła zalewać parter i wdzierać się na piętro. Były takie miejsca w gminie, gdzie jej poziom sięgał 3-4 metrów. Kto nie miał piętra, ratował się, wchodząc na dach. Stamtąd ludzi zabierały łodzie lub helikopter - wspominają mieszkańcy.
Prywatne zdjęcia sprzed 10 lat udostępnili nam państwo Bałtuciowie.
O powodzi w Wilkowie można przeczytać także TUTAJ.