Dwa tygodnie po rozpoczęciu przez Anię studiów na KUL Polak został papieżem. To wydarzenie miało wpływ na jej wszystkie życiowe wybory, małżeńskie relacje i patrzenie na świat.
Do Lublina przyjechała ze Stargardu Gdańskiego. Kawał drogi, a w Polsce głęboka komuna. Studia na KUL przyciągały szukających wolności i rzetelnej wiedzy. Nic dziwnego, że wybierali je ludzie z różnych stron.
- Nikogo w Lublinie nie znałam. Mieszkałam na stancji, a nie w akademiku, więc czułam się samotna, stąd od razu zapisałam się do Duszpasterstwa Akademickiego KUL i do chóru, by mieć jakichś ludzi wokół siebie - opowiada Ania Wojtowicz.
16 października 1978 roku wieczorem była na Mszy św. w kościele akademickim. Nagle Eucharystię przerwał jezuita, który podszedł do mikrofonu i powiedział, że właśnie mamy papieża Polaka. Został nim biskup z Krakowa i wykładowca KUL abp Karol Wojtyła. - Może nie było to roztropne z mojej strony, ale wyszłam zaraz z kościoła, by pobiec do domu i włączyć telewizor, by zobaczyć nowego papieża - przyznaje Ania. Radość, jaka wtedy ogarnęła większość Polaków, odczuwalna była niemal namacalnie.
- Ja osobiście nie wiedziałam nic o Karolu Wojtyle, ale dziewczyny z Krakowa, które śpiewały z chórze akademickim, opowiadały o nim i przez to stawał się mi jeszcze bliższy. Myślałam wtedy, że musi w Polsce zajść jakaś wielka zmiana, skoro nasz rodak jest głową Kościoła. Na KUL-u wszyscy mówili tylko o tym, byliśmy przekonani, że niedługo się z papieżem spotkamy – wspomina Ania.
Rok później Jan Paweł II przyjechał z pielgrzymką do Polski. Wówczas na próbę chóru akademickiego przyszedł ktoś z rektoratu z zapytaniem, kto chciałby reprezentować KUL na spotkaniu z Ojcem Świętym w Warszawie. Ania była jedną z osób, które się zgłosiły.
– Wrażenie było niesamowite. Nie było jeszcze takiej ochrony, jak później. Staliśmy przy samych barierkach, rzucaliśmy kwiaty w stronę Ojca Świętego, byliśmy blisko. Podobnie było na placu, gdzie Jan Paweł II udzielał komunii i każdy, kto był w zasięgu, mógł do niego podejść. Ja nie podeszłam, ale stałam zafascynowana bliskością - wspomina. Podczas pamiętnej homilii, gdy papież wołał: "Niech zstąpi Duch Twój i odnowi oblicze tej ziemi" ludzie mieli łzy w oczach.
- Czuliśmy ciarki na plecach, ale w pierwszej chwili nie rozumieliśmy znaczenia tego wołania. Dopiero, kiedy emocje opadły, zaczął docierać do nas sens tego, co usłyszeliśmy - przyznaje Ania. Po powrocie do Lublina okazało się, że za kilka dni można pojechać do Częstochowy na kolejne spotkanie z papieżem w ramach pielgrzymki uniwersyteckiej. Tak się stało. Ania wraz z chórem KUL stała w prezbiterium bazyliki jasnogórskiej bardzo blisko. Wtedy jeden z ojców jezuitów z duszpasterstwa podszedł do niej i poprosił, żeby wraz z koleżanką wręczyła papieżowi rulon ze spisanymi zobowiązaniami młodzieży. - To było wielkie zaskoczenie, ale i wzruszenie. Podeszłyśmy z drugą Anią do Jana Pawła II, by dać ten rulon, ale łzy wzruszenia zalewały nam oczy. Ojciec Święty położył nam dłonie na głowach i pytał, co studiujemy i dlaczego płaczemy. Tyle zapamiętałam - wspomina Ania.
Całą historię związaną z osobą Jana Pawła II w życiu Ani Wójtowicz i jej rodziny można przeczytać w najnowszym "Lubelskim Gościu".