Wilków 10 lat po powodzi wciąż pamięta wielką wodę, która zabrała wszystko. Paradoksalnie jednak to, co się wydarzyło, wyszło mieszkańcom na dobre.
W maju 2010 roku ludzie mówili, że sytuacja jest zła i wału najprawdopodobniej nie da się uratować. W powódź jednak nikt do końca nie wierzył. Owszem, podtopienia na terenie gminy Wilków były czymś, do czego wszyscy przywykli. Wiadomo, że w piwnicach nie trzyma się cennych rzeczy, że czasem woda dostaje się na podwórka, ale żeby była taka powódź, która zniszczy wszystko, to nie mieściło się w głowie. Wielka woda pojawiła się w Wilkowie ostatnio w 1833 roku, ale to były inne czasy, bez sprzętu, wałów i ostrzegania meteorologów, więc tym razem ludzie spali spokojnie.
– Kiedy dowiedzieliśmy się, że wał w Zastowie może nie wytrzymać, na wszelki wypadek zabezpieczyliśmy, co się dało. Z parteru wynieśliśmy na piętro cenniejsze rzeczy, lodówkę postawiliśmy na stole w kuchni, a to, co było w kuchennych szafkach, wystawiłam na blat. Myśleliśmy, że nawet jak woda wejdzie do domu, to sięgnie kostek, najwyżej kolan – wspomina 2010 rok Marta Bołtuć.
Wraz z mężem właśnie otworzyli gospodarstwo agroturystyczne. Obok swojego domu postawili domek dla letników i w weekend majowy mieli pierwszych gości. Założyli też uprawę truskawek w tunelach i swoje gospodarstwo nazwali „Truskawkowo”. – Oboje skończyliśmy ogrodnictwo, więc urządziliśmy także ogród koło domu. Posadziliśmy 30 krzaków piwonii, które właśnie w maju zaczynały rozkwitać. Oczywiście szykowaliśmy się na podtopienie, a nawet na nieco wyższą wodę, bo do drzwi przywiązaliśmy kajak, ale wszyscy się z tego śmialiśmy – wspominają państwo Bołtuciowie.
Gwiazdy w ogródku
W piątek 21 maja o 16.30 pękł wał w Zastowie. Woda zaczęła się wlewać na teren gminy i zalała ją w 70 procentach.
– Wiedzieliśmy, że wał pękł. Dwoje starszych dzieci wyjechało do mojego taty, z nami został najmłodszy, 2-letni syn, którego karmiłam piersią, i 80-letnia babcia. Wszyscy byliśmy na piętrze i trudno było mówić o spaniu. Drzemaliśmy i co jakiś czas wyglądaliśmy przez okno. Nie było prądu, który wyłączono w całej gminie, więc było ciemno. O trzeciej nad ranem, spoglądając na podwórze, zobaczyliśmy gwiazdy na naszym trawniku. Po pierwszej chwili dezorientacji dotarło do nas, że musi tam już stać woda i w niej odbija się niebo. Zeszliśmy na dół sprawdzić, jaka jest sytuacja. Rzeczywiście podwórko było zalane, ale brodziliśmy w wodzie po kostki – opowiadają małżonkowie. Kiedy woda wdarła się do domu, na schodach poustawiali świeczki do podgrzewacza. Woda, zalewając kolejny stopień, gasiła świecę. Tak do rana obserwowali jej poziom, który w ich domu sięgnął 1,70 m. – I tak byliśmy w dobrej sytuacji, bo jesteśmy nieco na wzniesieniu. Były takie miejsca, gdzie woda sięgała dużo wyżej – mówią małżonkowie. Rano przypłynęła po nich amfibia. Rodzinę ewakuowano.
Wyraź swoją opinię
napisz do redakcji:
gosc@gosc.plpodziel się