Najpierw w domu dziadków, potem w domu rodziców, a w końcu na plebani – niezależnie od miejsca, Święta Bożego Narodzenia dawały poczucie, że oto dzieje się coś nadzwyczajnego - opowiadał o Bożym Narodzeniu w swojej rodzinie bp Adam Bab.
Wspominając świętowanie narodzin Zbawiciela z czasów swego dzieciństwa ma przed oczyma dom dziadków, długi stół z białym obrusem, zapachy, które tylko w tym czasie wydawały się nadzwyczajne i rodzinną atmosferę.
- Mieszkaliśmy w Niedrzwicy Kościelnej i tam także mieszkali rodzice mojej mamy, u których zwykle spędzaliśmy Wigilię. Tak się utarło, że wieczerza była zwykle w domu dziadków, którzy byli klamrą spinającą świętowanie w naszej rodzinie. Jako mały chłopiec nie wyobrażałem sobie, że można święta spędzić inaczej. Natomiast pierwszy dzień Świąt Bożego Narodzenia spędzaliśmy u rodziców taty. Dziadkowie obu stron byli więc dla nas wyznacznikiem świętowania – opowiada bp Adam Bab.
Przy stole zasiadało zwykle około 20 osób. – To byli dziadkowie, rodzeństwo mojej mamy i dzieci. Przez lata spotykaliśmy się wszyscy wyczekując wieczoru, który tak bardzo różnił się od innych. Pamiętam, jak wyczytałem gdzieś już jako nastolatek, że świętowanie to nic innego, jak wyjście z codzienności. Dla mnie, myślę, że dla wielu osób podobnie, rzeczywiście niesamowite było to, że ten dzień był inny niż zazwyczaj – mówi bp Adam.
Wigilia rozpoczynała się od modlitwy za zmarłych z rodziny, potem była czytana Ewangelia, łamanie opłatkiem i wieczerza. – W naszej rodzinie nie było tradycji dawania prezentów, dlatego święta Bożego Narodzenia nigdy mi się z nimi nie kojarzyły. Taką tradycję wprowadzili dopiero moi rodzice, gdy sami zostali dziadkami, ale są to symboliczne podarki, a nie jakieś wielkie prezenty – wspomina biskup.
Od zewnętrznej strony święta kojarzą się księdzu biskupowi z zapachami i światłami. – Zazwyczaj kilka dni przed Wigilią do domu trafiała choinka. Dbał o to tato, który ją osadzał i zabierał się za wieszanie lampek. To były lata 80. kiedy wszystkiego brakowało, także był problem z kupieniem bombek czy lampek choinkowych. Te ostatnie składały się z dużych kolorowych żarówek, które niestety często się paliły, ale tato miał jakieś w zapasie i swoimi sposobami sprawiał, że świeciły. Nam dzieciom przypadało wieszanie ozdób. Była to bardzo odpowiedzialna praca, żeby przypadkiem nie stłuc jakiejś bombki, jeśli tak się stało wzbierał w naszych dziecięcych sercach wielki żal, bo wiedzieliśmy, że kupno nowych ozdób nie jest łatwą sprawą– opowiada bp Adam.
Więcej o świętowaniu Bożego Narodzenia i o tym, jak zmieniało się z czasem można przeczytać w najnowszym wydaniu lubelskiego "Gościa Niedzielnego".