Siostra Monika była przekonana, że Jezus oczekuje od niej czegoś więcej niż siedzenia w domu, nawet jeśli miałby to być czas wypełniony modlitwą. Wraz z pandemią jej kalendarz wzbogacił się o zadania wolontariuszki Caritas.
Pomyślała sobie, że Jezus na pewno nie zamknąłby się w odosobnieniu, w izolacji od innych ludzi.
- Byłam przekonana, że prosi mnie, by zaryzykować, nawet jeśli miałaby to być ostatnia rzecz, jaką zrobię w życiu. Wówczas wydawało się, że jak się idzie tylko do sklepu, to się idzie na śmierć. Z różnych stron docierały do nas informacje o tym, że potrzeba wolontariuszy, którzy mimo wszystko zrobią zakupy czy przyniosą obiad tym, którzy obawiają się lub po prostu nie mogą wyjść z domu. Zgłosiłam się wówczas do lubelskiej Caritas jako wolontariusz – mówi s. Monika Boryca ze Zgromadzenia Sióstr od św. Doroty.
Jej pierwszą podopieczną została pani Wiktoria – samotna 90-letnia kobieta, która nie ma już nikogo. Podeszły wiek, trudne warunki życia i brak kontaktu z innymi sprawiły, że postrzegana była przez innych jako osoba trudna i specyficzna. Może dlatego wysłano do niej s. Monikę, która z kolei uchodziła za osobę radosną, potrafiącą docierać do ludzi, którzy wymagają oswojenia.
– Rzeczywiście, chyba udało się nam nawiązać relacje bliskie na tyle, że pani Wiktoria o każdej porze i z każdą sprawą dzwoni do mnie. Nie zawsze ja jestem osobą kompetentną, tą, do której powinna się zwracać. To starsza pani, która nie posługuje się smartfonem, ma stary telefon z klawiszami i mój numer zapisany na kartce. Wystukuje go i dzwoni do mnie z informacją, że źle się czuje, choć w tym przypadku powinna zadzwonić na pogotowie. Ja wtedy muszę zostawić wszystko i wybrać się do niej. Były takie sytuacje, kiedy pani Wiktoria przestawiała zupełnie moje plany. Mimo jakichś uroczystości w domu czy gości musiałam do niej pojechać, słysząc przez telefon, że coś strasznego się dzieje. Nie jest to łatwe, ale w tych ludziach widzę Jezusa – mówi s. Monika.
To właśnie wolontariat Caritas nauczył ją, że Kościół to coś więcej niż tylko własna parafia. – Dotarło do mnie dobitnie, że Kościół to nie są ci „moi” i ci „inni”, tylko że wszyscy są ważni – podkreśla.
Jej kolejna podopieczna to także starsza pani, której raz w tygodniu robi większe zakupy.
– Gdyby nie Caritas, pewnie nie poznałabym takich osób, bo one do parafii nie trafiają. Zostałyśmy znajomymi także na Facebooku. Okazuje się, że ta pani ma totalnie inne poglądy niż Kościół, popiera aborcję, związki partnerskie itp. Dla mnie to wyzwanie, ale też pewność, że miłość Chrystusa jest dla wszystkich. Czasem pod jej postami umieszczam zapłakaną minkę. Zdarzyło się dwa razy, że w związku z tym usunęła skomentowany przeze mnie post. Dzwoniła też kilka razy upewnić się, że przyjadę z zakupami mimo tego, co ona napisała na swoim profilu. Bała się, że się obraziłam. Ja jednak niezależnie od wszystkiego idę do niej, by jej powiedzieć, że Pan Bóg kocha ją przeze mnie, choć jej poglądy ranią Chrystusa i Kościół. Bóg jednak nie odbiera jej swej miłości – podkreśla s. Monika.
Więcej o zwykłych sprawach w życiu wolontariuszy Caritas można przeczytać w najnowszym 8 numerze Lubelskiego Gościa.