Będąc siostrą zakonną, obawiam się, czy opanuję w dostatecznym stopniu marksizm (rosyjski język na szczęście znam) i czy potrafię zdać z tego przedmiotu egzamin - pisała siostra Janina Matułajtis.
Taki był początek listu, jednego z pięciu z zachowanych w bogatym w dokumenty Oddziale Zbiorów Specjalnych Biblioteki KUL, jaki w 1953 r. napisała siostra Janina Matułajtis, urszulanka: „Zwracam się bardzo uprzejmie w […] ważnej dla mnie i pilnej sprawie. Jestem jedną ze słuchaczek Łaskawego Pana Profesora z r. 1939. Uczęszczałam na wykład Łaskawego Pana Profesora w bibliotece Raczyńskich”. Adresatem listu był prof. Andrzej Wojtkowski z Lublina. Jak czytamy dalej, ową ważną i pilną sprawą był problem z doktoratem, który siostra przygotowała na Uniwersytecie Poznańskim. Otóż, ponieważ na początku lat pięćdziesiątych (był to okres surowego stalinizmu) w Polsce został narzucony radziecki systemu stopni naukowych, co m.in. skutkowało wprowadzeniem nowego stopnia kandydata nauk (odpowiednik doktoratu), nie mogła go obronić w dotychczasowym trybie. „Na nieszczęście spóźniłam się o kilka dni z oddaniem pracy przed wejściem nowego rozporządzenia o egzaminach na kandydatów nauk. Z tego powodu nie miałam możliwości zdania egzaminu doktorskiego” – wyjaśniała. Dodać należy, że podówczas na uczelniach wyższych zagościły na stałe obowiązkowe wykłady z marksizmu-leninizmu, do czego z pewnym niepokojem nawiązywała autorka listu: „Będąc siostrą zakonną obawiam się, czy opanuję w dostatecznym stopniu marksizm (rosyjski język na szczęście znam), i czy potrafię zdać z tego przedmiotu egzamin”.
Pochodziła z dobrej rodziny
Autorką listu pisanego z ujmującą elegancją i starannym zachowaniem form svoir-vivre’u była Janina Matułajtis, osoba o niezwykłym życiorysie. Urodziła się w 1895 r. w Petersburgu, podówczas stolicy imperium rosyjskiego. Pochodziła z rodziny litewsko-polskiej. „Ojciec był Litwinem, synem właściciela gospodarstwa rolnego tzw. „Domejki” nad rzeką Szeszupą niedaleko miasteczka Piliwiszki” – napisała w swoim życiorysie złożonym w archiwum zgromadzenia w Pniewach. Matka była Polką, której rodzina - czytamy w życiorysie - „miała pod Wilnem posiadłość ziemską, którą po powstaniu [styczniowym -A.D.] 1963 r. straciła”. Pochodziła z dobrej rodziny; jej ojciec Wincenty ukończył studia na Uniwersytecie Petersburskim i był profesorem matematyki w Gimnazjum św. Katarzyny w Petersburgu; później, po zakończeniu I wojny światowej i odzyskaniu niepodległości przez Litwę, pełnił wysokie stanowisko w ministerstwie finansów; matka, Stefania z domu Mackiewicz zajmowała się domem i szóstką dzieci. Rodzina miała dobre koneksje; przyszła urszulanka była krewną Jerzego Matulewicza, biskupa wileńskiego, generała i odnowiciela zakonu marianów, dzisiaj błogosławionego. Była też spokrewniona ze Stanisławem Cat-Mackiewiczem, politykiem i publicystą, w okresie międzywojnia redaktora opiniotwórczego dziennika „Słowo” w Wilnie, po II wojnie światowej premiera rządu Rzeczypospolitej Polskiej na uchodźstwie.
W wielokulturowym Petersburgu
Miejscem jej dorastania i kształtowania charakteru, był Petersburg, wielokulturowe miasto, ważne centrum życia politycznego i kulturalnego. Tam podejmowała zasadnicze życiowe decyzje. W Mieście nad Newą uczęszczała do Gimnazjum św. Katarzyny, katolickiej szkoły średniej opartej na modelu kształcenia klasycznego, która w oczach swoich wychowanków była „placówką katolicyzmu i polskości, która kształciła ducha szeregu pokoleń” (Z murów św. Katarzyny. Księga pamiątkowa b. wychowanek i wychowanków gimnazjów przy kościele św. Katarzyny w Petersburgu, Warszawa 1933). W szkole o przeszło stuletniej tradycji spotykała się młodzież różnych nacji, kultur i religii. Jak wspominał Tadeusz Łopalewski, jeden z jej uczniów, późniejszy poeta i dramatopisarz, w gimnazjum „Językiem wykładowym był rosyjski, religii uczono w grupkach narodowościowych w ojczystej mowie uczniów - Polaków, Litwinow, Łotyszów, Niemców i Francuzów” (Czasy dobre i złe, Warszawa 1966). Młoda Janina, wywodząc się z rodziny, w której kształcenie było ogromną wartością, przez kilka lat uczyła się gry na fortepianie i uczęszczała do szkoły rysunku, szlifowała francuski i inne języki obce obracając się w wielojęzycznych środowiskach stolicy carskiej Rosji. Po uzyskaniu świadectwa dojrzałości rozpoczęła studia przyrody na Uniwersytecie im. Bestużewa, największej i najbardziej znanej instytucji szkolnictwa wyższego dla kobiet w imperium rosyjskim. W Petersburgu też spotkała Urszulę Ledóchowską, założycielkę Urszulanek Serca Jezusa Konającego (są nazywane urszulankami szarymi), dzisiaj świętą Kościoła katolickiego, która wtedy kierowała internatem przy Gimnazjum św. Katarzyny i przez kilka lat uczyła języka francuskiego. To spotkanie rozstrzygająco zaważyło na jej życiorysie; w 1920 roku wstąpiła do zgromadzenia. Po kilkuletnim pobycie w Szwecji i Dani przyjechała do wolnej już Polski, gdzie kolejno kierowała domami dziecka, zakładała szkoły i przedszkola, z oddaniem i pasją pracowała jako nauczycielka, wychowawczyni i katechetka.
Problem z pewną sugestią
Podejmując wiele zadań i pełniąc różne funkcje nie zaniedbywała dalszego kształcenia. Zapisała się na studia historyczne na Wydziale Humanistycznym Uniwersytetu Poznańskiego. Jako studentka uczęszczała na wykład Andrzeja Wojtkowskiego, podówczas docenta, który - jak czytamy w liście - wyznaczył jej temat pracy magisterskiej Cecylia Działyńska. Wojna przerwała jej studia; dokończyła je po wojnie. Po przedstawieniu, wysoko ocenionej pracy magisterskiej sfinalizowanej po opieką innego profesora, uzyskała w 1950 r. dyplom magistra filozofii w zakresie historii. Na tym nie poprzestała; zachęcana przez swoich profesorów przygotowała dysertację doktorską nt. Tendencje społeczne i naukowe Kórnika w drugiej połowie XIX wieku (jako wyraz stosunków popowstaniowych). Jej promotorem był prof. Janusz Pajewski, który w liście do autorki dysertacji napisał: „dała Siostra cenne dzieło z historii kultury polskiej XX wieku, napisane z niewątpliwym talentem pisarskim. Praca siostry odpowiada w zupełności wymaganiom stawianym u nas dawniej rozprawie doktorskiej”. Z kolei profesor Kazimierz Piwarski, badacz dziejów nowożytnych i najnowszych, po lekturze pracy, przekazał sugestię, „że należałoby niektóre miejsca ująć w sposób marksistowski”. W tej sytuacji, powodowana wątpliwościami napisała do prof. Wojtkowskiego, który od 1944 r. pracował na Katolickim Uniwersytecie Lubelskim, gdzie kierował katedrą historii kultury polskiej; zwracała się z pytaniem, czy mogłaby „złożyć rigorosum [dawna nazwa ustnego egzaminu doktorskiego- A.D.] w katolickim uniwersytecie”.
Adresat listu pochodził z Wielkopolski, przed I wojną światową studiował na uniwersytecie w Berlinie filologię klasyczną, historię literatury polskiej i rosyjskiej oraz historię. Wśród jego wykładowców byli między innymi koryfeusze nauki jak Aleksander Brückner czy Theodor Schiemann. Po wojnie pracował w różnych archiwach i kontynuował studia historyczne, które zakończył doktoratem; sporo publikował na temat historii Wielkopolski. Przez lata pracował w Bibliotece Raczyńskich w Poznaniu, od 1929 r. do wybuchu II wojny światowej jako jej dyrektor. Po sprowadzeniu się do Lublina kontynuował swoje zainteresowania naukowe i sprawnie włączył się w życie naukowe środowiska lubelskiego. W pamięci współczesnych zapisał się jako - jak to ujął Jerzy Starnawski - erudyta, pracowity i dokładny badacz oraz świetny wykładowca z „upodobaniem do niebanalnych cytatów” (Sylwetki lubelskich humanistów XIX i pierwszej polowy XX wieku, Lublin 2004). Był też jak czytamy w przywoływanej publikacji cenionym promotorem pac dyplomowych: „Szerokość horyzontów sprawiła, że w latach profesury w KUL Wojtkowski szczęśliwym promotorem doktoratów”. Nic zatem dziwnego, że dawna słuchaczka jego wykładów w Poznaniu, zwracała się w sprawie swojej rozprawy. Odwołując się do czasów przedwojennych, w przywoływanym na początku liście dodała: „Pozwalam sobie dołączyć dwa znaczki na odpowiedź oraz moją dawniejszą fotografię, co ułatwi Łaskawemu Panu Profesorowi przypomnienie sobie starej słuchaczki, która od tego czasu faktycznie mocno postarzała”.
Jednak nim siostra Janina skierowała do niego pierwszy list, roztropnie szukała innego rozwiązania. Mianowicie zwróciła do instancji najwyższej, tj. ministra szkolnictwa wyższego. Podówczas funkcję tę pełnił Adam Rapacki, wysokiej rangi urzędnik państwowy i działacz partyjny. W piśmie do niego siostra Janina napisała „Proszę […] bardzo uprzejmie Obywatela Ministra o udzielenie mi pozwolenia na zdanie egzaminu doktorskiego na dawnych warunkach mimo spóźnionego o kilka dni terminu przewidzianego rozporządzenie”. Swoją prośbę co do niedotrzymania terminu uzasadniała „chorobą spowodowaną silnym stłuczeniem klatki piersiowej”, która uniemożliwiła przepisanie gotowej już pracy. W sumie sprawa rozbijała się o kilka dni, bowiem, jak czytamy w piśmie do Ministra, pracę doktorską złożyła 20 grudnia 1951 r., zaś w kwietniu wyszło rozporządzenie na mocy którego do egzaminu mogli przystąpić ci, którzy do 15 grudnia złożyli pracę przyjętą przez komisje egzaminacyjną.
Niezależnie od wystąpienia do Ministra siostra Janina próbowała także dodatkowo wzmocnić swoje starania poprzez interwencję Jana Frankowskiego, publicysty, działacza katolickiego Stowarzyszeni „Pax” i posła na Sejm. „Mimo, że Poseł Frankowski osobiście konferował z Ministrem Rapackim, ten ostatni dał odmowną odpowiedź twierdząc, że mogę zdawać według nowego programu”, relacjonowała prof. Wojtkowskiemu. Istotnie, odpowiedź była negatywna. Ministerstwo, a dokładniej dyrektor Departamentu Studiów Uniwersyteckich stwierdził „Prośba Obywatelki o zezwolenie na dokończenie przewodu doktorskiego według dawnego trybu postępowania nie może być uwzględniona”. Jednocześnie dyrektor pouczył, „że Obywatelka winna starania o uzyskanie stopnia naukowego przystosować do wymogów, ustalonych przez nowe przepisy”.
Kończąc, wprowadzenie stopnia kandydata nauk do systemu akademickiego Polsce okazało się epizodem, stopień nadawany w okresie zaledwie kilku lat. Na fali po-stalinowskiej odwilży polskie szkolnictwo powróciło do swoich tradycyjnych nazw stopni naukowych, które obowiązują do dnia dzisiejszego. Siostra Janina Matułajtis ostatecznie zrezygnowała ze starań o uzyskanie stopnia naukowego w nowym trybie. Nie odłożyła jednak pióra; kontynuując z oddaniem pracę pedagogiczną i wychowawczą pisała wspomnienia o Założycielce i innych wybitnych przedstawicielkach zgromadzenia, badała historię swojej wspólnoty i jej placówek. W bibliotece KUL pozostały jej eleganckie co do formy listy.