Z okazji drugiej rocznicy śmierci abp. Bolesława Pylaka, biskupa lubelskiego w latach 1975-1997, w środę 9 czerwca zapraszamy na Mszę świętą w intencji zmarłego pasterza. Przypominamy też jego postać.
Bolesław Pylak był biskupem lubelskim w latach 1975-1997. W tym roku przypada druga rocznica jego śmierci. W środę 9 czerwca 2021 r. w archikatedrze lubelskiej, w święto poświęcenia archikatedry, odprawiona zostanie o godz. 19.00 Msza Święta w intencji zmarłego pasterza archidiecezji. Eucharystii przewodniczył będzie i homilię wygłosi metropolita lubelski ks. abp Stanisław Budzik.
Przypominamy wywiad, jaki naszej redakcji udzielił abp senior Bolesław Pylak w 2016 roku, opowiadając o domu rodzinnym, trudnych czasach wojny i kapłańskiej drodze.
Agnieszka Gieroba: Co było najważniejsze w księdza rodzinnym domu?
Abp Bolesław Pylak: Nasza rodzina to była przeciętna rodzina chrześcijańska na wsi. Pochodzę z Łopiennika koło Lublina, który niczym się nie wyróżniał. Ojciec był bardzo prawym, pracowitym i inteligentnym człowiekiem. Wszystko potrafił zrobić. Obraz matki został mi z różańcem w ręku. Było nas czworo dzieci. Oprócz mnie brat i dwie siostry. Myślę, że rodzice to fundament rodziny. Wspominam ich bardzo dobrze. Wychowali nas tak, że nigdy nikogo nie uderzyli. Msza św. niedzielna była dla naszej rodziny normalnością. Także codzienna modlitwa, chociaż wtedy każde z nas modliło się oddzielnie. Bardzo popularne były natomiast wspólne nabożeństwa majowe.
Jakie wydarzenia z młodości ukształtowały księdza biskupa?
Dużo w młodości dało mi gimnazjum męskie i liceum daleko od rodzinnego domu, w Tarnowskich Górach na Śląsku. Dzięki pomocy finansowej stryjka Adama, który był urzędnikiem w Bytomiu, wyjechała tam najpierw moja siostra, a potem ja. Gimnazjum było płatne i rodziców nie było stać na kontynuowanie naszej nauki. Stryjek bardzo nam pomagał, ale na drugim roku, dzięki dobrym wynikom w nauce, zwolniono mnie z opłat. Dorabiałem też na życie korepetycjami. Mieszkaliśmy najpierw u rodzin śląskich, a potem w internacie prowadzonym przez księdza. Wiele zawdzięczam harcerstwu. Była to szkoła wychowawcza, patriotyczna, chrześcijańska.
Młodość księdza biskupa przypada na czas wojny…
Okres okupacji przeżyłem w domu rodzinnym. Młodych zabierano wtedy na roboty do Niemiec. Broniłem się przed tym jak mogłem – byłem plantatorem tytoniu, pracowałem przy budowie baraków, a potem jako urzędnik gminy w Łopienniku. Ta ostatnia praca okazał się bardzo pożyteczna, kiedy zostałem przyjęty do Batalionów Chłopskich. Miałem bowiem dostęp do różnych tajnych informacji. W BCh byli również mój brat i szwagier. Siostra i drugi szwagier należeli do AK. Partyzantka na Lubelszczyźnie była bardzo silna. Z ważniejszych akcji pamiętam uwolnienie 300 aresztowanych z więzienia w Krasnymstawie. Pamiętam też piękną postawę ojca. Kiedy miejscowi Żydzi, którzy ukrywali się w lesie przychodzili w nocy po chleb, ojciec zawsze im pomagał, choć groziła za to kara śmierci. W tym trudnym czasie podstawą była dla mnie Msza św.
Jak rodzice przyjęli decyzję o zostaniu kapłanem?
Z naszej wsi wyszedł ks. Franciszek Sysa. Wtedy ja też pomyślałem o kapłaństwie, ale moje powołanie skrystalizowało się dopiero w seminarium. Rodzice pozostawili mi wolną wolę. Ojciec przyjął to do wiadomości, a matka, kiedy już byłem klerykiem, powiedziała mi, że cieszy się, że jestem w seminarium, ale gdybym wystąpił, nie powie mi złego słowa. Do seminarium wstąpiłem w 1943 roku. Na kapłana zostałem wyświęcony w 1948 roku przez bp. Stefana Wyszyńskiego.
Jakie wyzwania stanęły przed księdzem, najpierw jako zwykłym kapłanem potem biskupem?
Jako wikarego wysłano mnie do Nałęczowa. Proboszczem był tam ks. Miszczuk, który wrócił z obozu koncentracyjnego. W parafii było wiele pracy. Oprócz normalnych posług kapłańskich, miałem 29 godzin katechezy w szkole podstawowej, liceum plastycznym i szkole dla dorosłych. Wśród dzieci czułem się wspaniale. Prowadziłem grupę ministrantów i grupy Eucharystyczne dla dzieci i młodzieży. Po roku pracy ks. Wilczyński, rektor seminarium, zaproponował mi studia specjalistyczne na KUL. Będąc dyrektorem w internacie gimnazjum biskupiego w Lublinie, studiowałem i robiłem doktorat. Po obronie skierowano mnie do seminarium, gdzie wtedy było 300 alumnów, w tym około 80 na pierwszym roku. Posługę biskupią przyjąłem w roku 1966 jako wyraz woli Bożej. Zostałem konsekrowany przez bp. Piotra Kałwę. Za dewizę przyjąłem słowa „I Te Domine Sperawi” (Tobie Panie zaufałem). Z Bożą pomocą udało mi się utworzyć 192 parafie i wyświęcić 670 księży. Cudem nazywam to, że w trudnych czasach komunistycznych udało się w naszej diecezji zbudować 401 obiektów sakralnych. Wdzięczny jestem także za wszystkie ruchy katolickie, które zaczęły swą działalność w parafiach.
Co w ciągu biskupiej posługi było najtrudniejsze?
Starania o nowe kościoły. Wymagało to wiele modlitwy i sporo dyplomacji. Wzruszała wielka ofiarność ludzi, mimo biedy, i ich odwaga. Wszystko zaczynało się od kaplicy i Eucharystii wtedy dopiero szła dalsza praca. W kontaktach z księżmi nie miałem problemów. Starałem się przyjmować tych, którzy tego potrzebowali, niezależnie od godzin pracy.
Jakiej rady może ksiądz udzielić młodym kapłanom?
Myślę, że są dwie fundamentalne wartości w życiu kapłana: Chrystus i sam ten kapłan. Najpierw zawsze jednak musi być Chrystus, więź z Chrystusem potem dopiero kapłan. Trzeba poza tym wystrzegać się rutyny, odnawiać w sobie zapał. Warto ponad to pamiętać, że budowa kościoła to nie jest strata czasu dla kapłana. Powoduje ona bowiem ferment duchowy w parafii. Ludzie się organizują, tworzą, wkładają w pracę część swojej duszy.