Zaczęło się wszystko w gorącą lipcową niedzielę 1949 roku. Na obrazie Matki Bożej w lubelskiej katedrze pojawiły się łzy. Od tamtej pory nie ma dnia, by ktoś nie prosił tu Maryi o pomoc.
Choć od wydarzeń nazwanych cudem lubelskim minęło ponad 70 lat, każdego roku 3 lipca, czyli w dzień, kiedy pojawiły się łzy, pod katedrą gromadzą się rzesze ludzi, by modlić się za wstawiennictwem Matki Bożej Płaczącej.
- Upływ czasu nie sprawił, że ludzie zapomnieli o wydarzeniach w katedrze. Każdego dnia modlą się przed cudownym obrazem. Szczególne łaski, jakich udziela Matka Boża, często zostają w sercach tych, którzy je otrzymali, nie brakuje jednak i świadectw złożonych na ręce kapłana i tabliczek z podziękowaniami, których przez minione lata uzbierała się pokaźna kolekcja - mówi ks. Adam Lewandowski, proboszcz katedry lubelskiej.
Samo wydarzenie przypadło na czas szczególnie trudny dla Polski, która po II wojnie światowej nie cieszyła się wcale wolnością, a programowa walka władz z Kościołem stawała się chlebem powszednim. Nie było to indywidualne objawienie się Maryi jakiejś jednej osobie, ale zjawisko widoczne dla każdego, kto spojrzał na obraz Matki Boskiej Częstochowskiej w nawie lubelskiej katedry. Łzy widoczne były przez wiele dni, a do dziś na obrazie pozostał po nich ślad będący świadectwem dla sceptyków.
Do Lublina zaczęły ciągnąć pielgrzymki nie tylko z okolic, ale i różnych stron Polski. Mimo zakazu władz i represji grożących tym, którzy przyznawali się do wiary w cud, ludzie czekali w wielogodzinnych kolejkach, by dostać się przed obraz, tam padali na kolana, wielu doświadczało uzdrowienia czy nawrócenia. Jednym ze świadectw z tamtych czasów jest relacja ks. Frankowskiego, który wówczas pracował w katedrze. Wspominał on wtedy: "(...) zmuszony byłem do spowiadania początkowo wbrew mej woli. Nie byłem z powodu wyczerpania i braku czasu zdolny do spowiadania, bo musiałem otwierać kancelarię do urzędowania chociaż na dwie godziny dziennie (...). Do zakrystii przychodzili różni ludzie, najczęściej inteligenci, którzy prosili o spowiedź, początkowo odmawiałem, motywując brakiem czasu. (...) Kiedy wymawiałem się, z konieczności, od spowiadania, głośno oświadczali: Nie byłem u spowiedzi, nie spowiadałem się kilka, wiele lat, podając czasem ich liczby: 8, 10, 12, 15, 20, 30 i ponad, a nawet jeden wypadek ponad 50 lat. Po takich oświadczeniach już bez sprzeciwu siadałem w konfesjonale. Przy tych głośnych wynurzeniach najczęściej podawano motyw spowiedzi jako niewytłumaczalną przed samym sobą zmianę. Zawsze: »Nie przyjechałem tu z zamiarem spowiedzi (...)«, »Nie wiem, co się ze mną stało, muszę się wyspowiadać«". To poruszenie sumień było niesamowite nawet dla księży: "Trudno to wytłumaczyć jakąś psychozą. Było to specjalne działanie łaski Bożej. A działała ona niespodziewanie i obficie".
Dla wielu uczestników tamtych wydarzeń wizyta w katedrze czy rozmowa o wierze skończyła się aresztowaniem, procesem i pobytem w więzieniu. Żadne jednak prześladowania nie odciągnęły ludzi od Matki Bożej.
Dziś także nie brakuje świadectw o wciąż płynących łaskach z tego miejsca.
Uroczystości ku czci Matki Bożej Płaczącej rozpoczną się na placu katedralnym 3 lipca o godz. 19. Przewodniczył im będzie bp Stanislav Stolárik, biskup diecezji rożnawskiej (Słowacja).