O co chodzi w sakramencie pojednania, jak się do niego przygotować i co zrobić, jeśli po ludzku boimy się wyznać nasze grzechy? Doświadczeniem spowiednika dzieli ks. Andrzej Krasowski z parafii NMP Matki Kościoła w Świdniku.
Kiedy przygotowywałem się do pierwszej Komunii świętej s. Jana, która nas uczyła podkreślała, że warto zacząć od tego, co podaje Kościół, czyli rachunek sumienia, żal za grzechy, mocne postanowienie poprawy, spowiedź i zadośćuczynienie.
Lata posługi w konfesjonale pozwalają mi potwierdzić, że te kroki są bardzo pomocne, ale także od s. Jany usłyszałem rzecz, która mi bardzo pomagała i wciąż pomaga. W spowiedzi najważniejsze jest, by tak zrobić rachunek sumienia, aby zobaczyć moją główną wadę, czyli podstawową chorobę mojej duszy. My tak nie podchodzimy zazwyczaj do spowiedzi. Wymieniamy grzechy po kolei, nie zastanawiając się nad tym, który jest pierwszy. Warto jednak na każdym etapie swojego życia przyjrzeć się temu, co jest moją główną chorobą. Kiedy idziemy do lekarza i mamy jakąś główną dolegliwość, to mówimy od razu: „panie doktorze, boli mnie serce”, a potem wymieniamy, że mamy zadyszkę, czy zawroty głowy. Kiedy wyleczy się główną chorobę, wiele pobocznych dolegliwości znika. Podobnie jest w spowiedzi. Może być tak, że jakaś jedna główna nasza dolegliwość sprawia, że powstają inne grzechy.
Zawsze warto pamiętać, że istotą spowiedzi jest nawrócenie. Niektórzy akcentują inne sprawy, ale nie należą do sedna. Pamiętam, że kiedyś jakaś kobieta prosiła mnie bym zadał jej taką pokutę, żeby poszła jej w pięty, a przecież nie o to chodzi. Ludzie myślą, że jak spracują sobie ręce po łokcie to spowiedź będzie lepsza. Inni jeszcze sądzą, żeby zrobić bardzo drobiazgowy rachunek sumienia, najlepiej taki co ma sto milionów pytań, tak żeby nie było jakiegoś ziarenka przeoczenia. Oczywiście solidny rachunek sumienia jest ważny, ale nie jest centrum, tą najważniejszą sprawą jest nawrócenie. Można być czasem nieprzygotowanym do spowiedzi bez wielkiego rachunku sumienia, ale wiem, że idę konfesjonału, bo Bóg ma pragnienie żebym się nawracał.
Trzeba to też dobrze rozumieć, bo nawrócenie nie polega na tym, że wezmę od spowiedzi swoje życie w garść, ale na tym, by żyć wiarą. Mało prawdopodobne jest, że w jednej chwili po spowiedzi poprawią się moje relacje w rodzinie, czy natychmiast rzucę papierosy, czy więcej się nie upiję. Często widujemy, jak chłopy po spowiedzi rekolekcyjnej wychodzą z kościoła i żeby temat podjąć , od razu wyciągają papierosa. Pytanie powinno brzmieć, czy ja wierzę, że Bóg może to sprawić, że ja natychmiast się nawrócę, bo tak naprawdę chodzi o wiarę w realną obecność Jezusa w moim życiu.
Oczywiście jest zawsze rola księdza, który ma lepszą bądź gorszą kondycję, ale wiara w realną obecność Jezusa daje mi nowe życie.
Może też przed spowiedzią kogoś blokować zwykły lęk. Proponowałbym tu rozwiązanie logistyczne, czyli umówić się, lub umówić kogoś na rozmowę z kapłanem. Można umówić się na spotkanie, usiąść gdzieś na ławce, pójść na spacer i porozmawiać. Mam wiele doświadczeń takich rozmów, na końcu których mówię ludziom: „o jak pięknie się wyspowiadałeś, udzielę ci teraz rozgrzeszenia”. Dzisiejszy świat to taka mała wioska i możemy mieszkać w parafii, gdzie jest jeden proboszcz czy wikariusz, których z różnych powodów nie akceptujemy i nie chcemy pójść do nich do spowiedzi, możemy więc poszukać innego kapłana. Są stałe dyżury spowiedzi w różnych kościołach, choćby w Lublinie u ojców kapucynów, karmelitów czy lubelskiej katedrze, są także dyżury i u nas w Świdniku w kościele NMP Matki Kościoła. Ja sam dyżuruję zwykle w czwartki i wtorki od 15.00 do Mszy wieczornej, jeśli ktoś potrzebuje spowiedzi, zapraszam.