Nie zdążyła na Wigilię, ale to były niezapomniane święta

Czy to Boże Narodzenie w Lublinie, czy w Tanzanii, czy w Burkina Faso, Pan Jezus rodzi się tak samo. O jednych takich świętach opowiadała kiedyś naszej redakcji s. Cecylia Bachalska Misjonarka Afryki.

Niezależnie od miejsca na świecie rodzi się ten sam Bóg.

– W naszej wiosce, w chacie, która była kaplicą, w Wigilię odbywało się przedstawienie jasełek. Brzemienna Maryja i Józef przystawali co chwila, pytając kogoś, czy mogliby zatrzymać się na noc i poczekać do rozwiązania. Zgodnie z tradycją, ludzie w kaplicy odmawiali. W pewnym momencie przepchnęła się do przodu jakaś staruszka z wioski, która nie była chrześcijanką i nic nie wiedziała o Panu Jezusie i Bożym Narodzeniu. Podeszła do Maryi i Józefa i powiedziała, że skoro nikt nie chce ich przyjąć, ona zaprasza do siebie.

Wprawdzie ma tylko małą chatę, ale nie godzi się, żeby brzemienna kobieta musiała prosić o miejsce, gdzie może urodzić dziecko. Długo trwało, zanim wytłumaczyliśmy jej, że to tylko przedstawienie, które opowiada o wydarzeniach sprzed dwóch tysięcy lat. Kiedy zrozumiała, o co chodzi, zapragnęła więcej dowiedzieć się o Jezusie. Owa staruszka, od początku swego życia wyznawczyni tradycyjnych afrykańskich wierzeń, nawróciła się, oglądając jasełka. Później przyjęła chrzest i stała się bardzo gorliwą chrześcijanką.


Kiedy siostry zasiadają do wigilijnego stołu, światełka choinki rzucają blask na afrykańską szopkę. Wtedy przypomina się jeszcze jedna historia.

– Boże Narodzenie w Tanzanii przypada na porę deszczową. Drogi zamieniają się w błotniste potoki, ludzie zaczynają głodować, bo kończą się zapasy, a nowych plonów jeszcze nie ma – opowiada s. Cecylia.

– Tamtego wigilijnego dnia, po zakończonej pracy w przychodni, miałam w naszej kaplicy przygotować dekorację świąteczną. Ustawić szopkę, podobną do tej, która stoi u nas w domu w Lublinie. Wyciągnęłam wielki karton i zaczęłam odpakowywać figurki. Wtedy do kaplicy wszedł człowiek. Mężczyzna miał ubłocone po kolana nogi i wyglądał na bardzo zmęczonego. Powiedział, że przyprowadził do naszej przychodni swoją siostrę, która ma bóle porodowe, ale nie może urodzić dziecka. Musieli iść wiele kilometrów, by do nas dotrzeć.


Zbadałam kobietę i okazało się, że trzeba natychmiast jechać do szpitala oddalonego o 70 kilometrów. Zostawiłam wszystko, wsiedliśmy do naszego samochodu i ruszyliśmy w drogę. Dowiozłam do szpitala kobietę i jej brata. W naszej misji był taki zwyczaj, że jeśli kogoś wiozłyśmy gdzieś samochodem, to ludzie zwracali nam pieniądze za paliwo, ale ten człowiek nie miał pieniędzy. Poprosiłam więc, by przekazał je na rzecz misji, jeśli kiedyś będzie w lepszej sytuacji. Wracałam do domu późnym wieczorem, spiesząc się na wieczerzę i Pasterkę. Niestety, samochód zakopał się na błotnistej drodze. Próbowałam go odkopać, ale nie mogłam. Dopiero kiedy nadeszli jacyś ludzie z pomocą, udało mi się wydostać. Dojechałam do misji, kiedy właśnie kończyła się Pasterka. Przy ołtarzu dalej stało pudło z nierozpakowaną szopką. Nie byłam ani na wieczerzy, ani na Mszy św., a jednak właśnie to Boże Narodzenie dało mi szczególne poczucie bliskości z narodzonym Jezusem. Kilka miesięcy później pojawił się w przychodni ów człowiek i przyniósł pieniądze za paliwo. Dowiedziałam się, że dziecko, niestety, zmarło, ale uratowano życie kobiety.


W Domu Sióstr Białych Misjonarek Afryki, jedynym domu zgromadzenia w Polsce, Boże Narodzenie łączy w sobie to, co afrykańskie, z tym, co polskie. Obok choinki i białego opłatka, o czym nikt w Afryce nie słyszał, stoi szopka pod palmą (oczywiście taką w doniczce), a obok znanych polskich kolęd słychać też te w swahili, czyli języku używanym przez wiele afrykańskich plemion. Bo choć zwyczaje różne i klimat zupełnie inny – wszędzie rodzi się ten sam mały Jezus.

« 1 »
oceń artykuł Pobieranie..