W parafiach Lubelszczyzny uciekający przed wojną znajdują schronienie w domach pielgrzyma, w domach prywatnych, a nawet na plebanii.
W dużych miastach i w małych wsiach, od początku wybuchu konfliktu zbrojnego za naszą wschodnią granicą, trwa niezwykła mobilizacja. Ludzie rezygnują z wygód, by podzielić się miejscem w swoich domach. Nie patrząc na szybujące w górę ceny paliwa, przewożą prywatnymi autami dary na granice i zabierają stamtąd ludzi uciekających przed wojną. W każdej parafii trwa zbiórka najbardziej potrzebnych artykułów.
- Wrzucam informację na FB parafii, że potrzebne są koce i śpiwory, zabawki dla dzieci albo jedzenie i natychmiast to się pojawia - mówi ks. Andrzej Sternik, proboszcz parafii pw. Narodzenia NMP w Chełmie. - Na terenie naszej parafii w Domu Pielgrzyma mamy w tej chwili ok. 30 osób. To kobiety z dziećmi. Jedne są u nas dłużej, inne traktują Chełm jako przystanek w drodze na Zachód. Potrzebują się tu tylko przespać, umyć, coś zjeść, żeby nabrać sił. I jadą dalej. Chcemy im zaoferować wszystko to, czego w danym momencie potrzebują.
Telefon ks. Andrzeja ciągle dzwoni. - Mój numer zna chyba pół Ukrainy - śmieje się duszpasterz. - Każdy pyta o możliwość choćby jednego noclegu. Jak na razie radzimy sobie i nie ma konieczności rozlokowywania przybywających po domach prywatnych, ale jeśli taka potrzeba zaistnieje, mamy rodziny, które dadzą dach nad głową potrzebującym.
W Lublinie w parafii pw. Świętego Michała Archanioła, który jest patronem Kijowa, cały czas gwarno. - Kiedy tylko dowiedziałem się o wojnie, przekazałem informację prezydentowi, że oddaję do dyspozycji część naszej plebanii - mówi ks. Arkadiusz Paśnik. - Natychmiast rozpoczęliśmy przygotowanie pokoi i w tej chwili mieszka u nas 14 osób z Kijowa, w tym siedmioro dzieci. Ci ludzie są w różnym stanie, szczególnie dzieci, które widziały straszne rzeczy. Zadbaliśmy, by dzieci mogły pójść do szkoły, choćby po to, by się zrelaksować, pobawić. Kobiety włączamy do prac, by nie zamartwiały się przy telefonach i nie śledziły wciąż tego, co dzieje się na Ukrainie.
Ks. Arkadiusz, który jest terapeutą, podkreśla, że dla uchodźców ważne jest konkretne zajęcie. - Nie możemy ich wyłączać z codziennych prac. Trzeba im stworzyć warunki, by mogli sami sobie gotować, prać i sprzątać.
W domu parafialnym, jak mówi ks. Paśnik, może zmieścić się ok. 20 osób. To dla nich w tej chwili parafianie i wolontariusze wspólnie z nowymi mieszkańcami przygotowują kolejne pokoje. - Życzliwość ludzka jest naprawdę wielka - stwierdza ks. Arkadiusz. - Wiem, że bez względu na to, jak długo ci ludzie będą u nas przebywać, znajdą się chętni, by im pomagać.
W parafii św. Andrzeja Boboli w Lublinie proboszcz ks. Mirosław Ładniak przygotował bazę rodzin, które chcą i mogą przyjąć uchodźców. - W tej chwili mamy kilkadziesiąt rodzin z parafii, ale także z okolic Lublina, które dają lokum potrzebującym. W ciągu pierwszych trzech dni daliśmy “dom” 60 osobom. Cały czas jest wielka dynamika.
Agnieszka Kołodyńska wraz z mężem do swojego domu przyjęła pięć osób. Dwie kobiety i trójkę dzieci, ale też ich psa i kota. Kołodyńscy sami mają pięcioro dzieci. - Mamy jednak duży dom i stwierdziliśmy, że możemy dwa pokoje udostępnić. Dla mnie była najsensowniejsza forma pomocy konkretnym osobom - stwierdza.
Niektórzy uchodźcy chcą zostać w Lublinie dłużej, inni potrzebują tylko kilku noclegów, i ruszają dalej. - Dla mnie niewiarygodne jest to, co obserwuję - mówi ks. Mirosław Ładniak. - Ludzie często oddają swoje pokoje, dzielą się łazienką. Jestem przekonany, że w tej chwili piszemy nową historię relacji polsko-ukraińskich. To historia z serca.