O własnym doświadczeniu wspólnoty, wzrastaniu w wierze i towarzyszeniu młodym mówi ks. Karol Mazur, duszpasterz młodzieży rejonu chełmskiego.
Zanim został Ksiądz duszpasterzem młodzieży, sam doświadczył tego, jak dobrze być we wspólnocie…
Ks. Karol Mazur: Niedawno właśnie młodzież zapytała mnie jak to było, gdy ja miałem tyle lat co oni, więc była okazja do odświeżenia tamtych wspomnień. A wszystko działo się w mojej rodzinnej parafii w Kaniem, choć to była druga parafia w moim życiu. Ochrzczony byłem i pierwsze lata spędziłem w parafii w Żmudzi, ale rodzice w poszukiwaniu lepszych warunków życia przenieśli się do parafii Kanie i tam doświadczyłem bycia we wspólnocie.
Miało to wpływ na kształtowanie się wiary i wybór drogi kapłańskiej?
Zanim taki pomysł pojawił się w mojej głowie i sercu, był KSM. To tutaj rozwijała się moja wiara, a środowisko rówieśników, którzy podobnie, jak ja, garnęli się do Kościoła dawało nam poczucie bezpieczeństwa i bycia zauważonym. Wspólnota nosiła nazwę Emanuel i liczyła jakieś 20-30 osób. Ciągnęło nas do siebie, do wspólnego spędzania czasu. Nasze spotkania zaczynaliśmy od gry w tenisa stołowego na plebanii, do czego zachęcał nas proboszcz ks. Stanisław Furlepa, ówczesny proboszcz. Potem odbywało się spotkanie formacyjne i kończyliśmy także grą w tenisa. Razem wyjeżdżaliśmy na rekolekcje albo na adoracje organizowane w Lublinie przez ks. Mieczysława Puzewicza. Potem wracając do domu wielu chłopaków, gdzieś między wierszami, mówiło, że chyba pójdzie do seminarium. Tak się stało. Był taki czas, że z naszej parafii w seminarium było 5 kleryków.
Z tej bezpiecznej przystani trzeba było pójść dalej i dojeżdżać do szkoły średniej w Chełmie. Czy to zmieniło Księdza patrzenie na wiarę i Pana Boga?
Z naszej miejscowości do Chełma do szkoły trzeba było jechać pół godziny pociągiem. Na sąsiednich stacjach dosiadali się inni młodzi, tak że na stacji Chełm Miasto wysiadała nas całkiem spora grupa. Chodziliśmy do różnych szkół, ale początek drogi był wspólny. Każdy szedł ulicą Lubelską, a tam mieliśmy przystanek w kościele Rozesłania Apostołów, gdzie wchodziliśmy na krótką modlitwę. Była to niepisana tradycja, którą każdy z nas praktykował, zaczynając dzień od krótkiego spotkania z Panem Bogiem. Potem w szkole średniej było różnie. Większość uczniów katechezę traktowała jako ciężki obowiązek, ale dla mnie był to czas wyjątkowy.
Więcej można przeczytać w najnowszym "Gościu Lubelskim".