Niedrzwica Duża to jedna z kilku parafii, która nosi wezwanie Podwyższenia Krzyża Świętego. Uroczystości odpustowe gromadzą więc wiernych, którzy spoglądając na krzyż Jezusa oddają Mu swoje codzienne sprawy.
Najpierw rekolekcje parafialne, które głosił ks. Czesław Bloch, sercanin, a potem odpust ku czci Podwyższenia Krzyża - tak wierni z parafii w Niedrzwicy Dużej przyglądali się swojej wierze i powierzali codzienne troski Jezusowi.
Sumie odpustowej przewodniczył ks. Stanisław Drewniak, pochodzący z tej parafii kapłan, który od 1988 roku pracuje w Stanach Zjednoczonych.
- Do Polski, do Niedrzwicy, wracam co roku, bo tu żyje moja mama, tu jest mój dom rodzinny i stąd wyrosło moje powołanie. Od lat doświadczam całkiem innej rzeczywistości Kościoła niż ta w Polsce, ale mimo różnic, wszędzie Bóg tak samo zaprasza do wspólnego niesienia krzyża, który ma wielką moc - mówił ks. Stanisław.
To on podczas homilii podzielił się swoim doświadczeniem kapłańskim pracy wśród ludzi różnych krajów.
- W komentarzu do święta podwyższenia Krzyża jeden z amerykańskich biskupów powiedział, że w odniesieniu do dzisiejszych czasów jest tak, jakbyśmy obchodzili święto krzesła elektrycznego. W czasach Jezusa krzyż był znakiem hańby, zbrodni i pogardy, a jednak Bóg wybrał go, by uczynić go znakiem zwycięstwa i nadziei. Kiedy studiowałem w Rzymie, przechodziłem często obok Koloseum, gdzie tysiące chrześcijan było krzyżowanych za wiarę. W bazylice Krzyża Świętego relikwie krzyża znajdują się za drzwiami sejfowymi, wielkimi ciężkimi i grubymi - to kolejny znak, jak cenny jest dla współczesnego człowieka krzyż - mówił ks. Stanisław.
Przytoczył też historię związaną z wyborem Karola Wojtyły na Stolicę Piotrową. Kiedy odbywało się konklawe, przyjaciel Wojtyły abp Andrzej Deskur doznał wylewu i w ciężkim stanie trafił do szpitala. Jego życie było zagrożone, doznał paraliżu, nie mógł chodzić. Po wielu operacjach i rehabilitacji jego stan się poprawił, ale dalej biskup nie mógł się poruszać i bardzo cierpiał. Jego przyjaciele udali się do Francji, do mistyczki Marty Robin, z prośbą o modlitwę o zdrowie dla kardynała. Usłyszeli jednak, że abp Andrzej Deskur nigdy nie będzie zdrowy i nie będzie chodził, bo jego cierpienie jest potrzebne nowemu papieżowi Janowi Pawłowi II. Dzięki cierpieniu wielu osób ofiarowanym w intencji papieża ten pontyfikat przyniósł wielkie owoce dla Kościoła.
- Jak cierpienie może wpływać na losy innych ludzi doświadczyłem osobiście, pracując w Ekwadorze, gdzie w jednej z parafii przygotowywałem dzieci do Pierwszej Komunii. Jedna z mam podeszła do mnie i powiedziała, że zdiagnozowano u niej raka i musi wyjechać na operację do Niemiec. Jej mąż jest ewangelikiem, ale nie praktykuje i wrogo odnosi się do Kościoła, ale obiecał przywozić córkę w niedzielę na Mszę św. i przygotowanie do komunii. Tak było. Dwa tygodnie po uroczystości wróciła kobieta z operacji, która się powiodła. Z tej okazji rodzina zaprosiła mnie na obiad. Wtedy mąż tej pani poprosił mnie o rozmowę i powiedział, że dzięki temu, że przywoził córkę na Mszę i katechezę, odkrył Boga w swoim życiu i chce zostać katolikiem. W rodzinie nikt jeszcze o tym nie wie. Po obiedzie podeszła do mnie jego żona i powiedziała, że całe swoje cierpienie w chorobie ofiarowała za nawrócenie męża, choć on nie ma o tym pojęcia. Zobaczyłem wówczas jak wielkie znaczenie ma ofiarowane cierpienie i jakie owoce może przynieść - mówił ks. Stanisław.
Zachęcał też, by nie bać się krzyża, choć może wydawać się straszny. Cierpienie Jezusa i śmierć na krzyżu dają nam siłę i nadzieję w niesieniu naszych codziennych krzyży.
- Nie zostajemy z nimi sami. Bóg jest tuż obok i nas podtrzymuje, prowadząc do zwycięstwa - zapewnia ks. Stanisław.