Jasia w szpitalu zostawiła małoletnia mama. Trafił do rodziny zastępczej pani Iwony i pana Sławka. Nie on jeden potrzebował pilnie nowego domu. Żeby jednak w tej rodzinie stworzyć warunki dla kolejnych dzieci, potrzeby jest remont dachu.
Iwona i Sławek Budzyńscy zawsze marzyli o dużej rodzinie. Ich życie poukładało się tak, że wychowali dwie córki, ale czuli, że miłości mają więcej.
- Nasze córki to wspaniałe dziewczyny. Jedna jest już dorosła i studiuje poza domem, druga uczy się w katolickim liceum z internatem, więc większość tygodnia nie ma jej w domu, a dom mamy dosyć duży. Zostaliśmy we dwoje z poczuciem, że możemy zrobić coś więcej, niż siąść w fotelu. Dlatego gdy pewnego dnia mąż wrócił z pracy i powiedział, że w szpitalu jest mały chłopiec, który potrzebuje rodziny, poczuliśmy, że możemy otworzyć nasz dom i serce dla niego - opowiada pani Iwona.
Myśl o zostaniu rodziną zastępczą od dawna chodziła jej po głowie, rozmawiała nawet wtedy z mężem, ale jakoś decyzja nie zapadła. - Może dlatego, że wówczas nasze dzieci były mniejsze i czuliśmy, że potrzebują więcej naszej uwagi. Nie wiem, bo dokładnie nie pamiętam tamtej sytuacji, ale kiedy u mnie w pracy rozmawialiśmy o tym, że tak wiele dzieci wychowuje się w domach bez miłości, z alkoholem czy przemocą, albo mamy zostawiają je w szpitalu i nie ma co z nimi zrobić, czułem, że nie mogę być obojętny. Dlatego gdy dowiedziałem się o konkretnym przypadku, po rozmowie z żoną zdecydowaliśmy, że chcemy zostać rodziną zastępczą - wspomina pan Sławek. Niektórzy się dziwili, że chcą opiekować się obcymi dziećmi i zapewnić im dom, ale oni odpowiadali, że nie można dzieci w potrzebie, nawet obcych, zostawić bez pomocy.
Zanim zostali rodziną zastępczą, musieli przejść odpowiednie szkolenia i weryfikację, czy dadzą radę. Musieli uzyskać też zgodę pozostałych członków rodziny, czyli córek. - Dziewczyny nie miały nic przeciw, pytały tylko, czy damy radę, no i czy ich pokoje dalej będą na nie czekały w domu, czy oddamy je innym dzieciom. Oczywiście ich miejsce w domu pozostaje bez zmian, są naszymi kochanymi dziewczynkami i nie zamierzamy pozbawiać ich poczucia, że są najważniejsze i mają tu swoje miejsce - mówią państwo Budzyńscy.
Po otrzymaniu pozytywnej opinii z poradni mogli przyjąć pod swój dach pierwsze dzieci. Najpierw trafiły do nich trzy dziewczynki, siostry, z których najstarsza miała 4 lata. - To było niesamowite uczucie, kiedy wiedzieliśmy, że pod nasz dach trafiają dzieci z trudnego środowiska, gdzie był alkohol i brak opieki. Dziewczynki nie mówiły niemal nic. Nie umiały jeść posiłków przy stole, komunikować swoich potrzeb, szanować się nawzajem. Nie byliśmy zdziwieni, przecież dzieci z kochających domów nie trafiają do pieczy zastępczej. Liczyły się nasza otwartość, troska i okazane serce. Wiele pracy i troski przyniosło efekty, ale po roku o opiekę wystąpiła babcia, która wcześniej nie miała z nimi niemal kontaktu i sąd przywrócił dzieci do pierwotnego środowiska. To było trudne doświadczenie dla nas, bo wiedzieliśmy, że dzieci wracają do warunków, w jakich nie powinny przebywać. Prawo jest jednak nieugięte - mówi pani Iwona.
Dosłownie kilka dni po wyprowadzce dziewczynek zadzwonił telefon z zapytaniem, czy przyjmą chłopca, którego w szpitalu zostawiła mama. - To było zrządzenie Bożej opatrzności. Pustkę, która została po dziewczynkach, trzeba było szybko zapełnić działaniami, by przyjąć do domu noworodka. Prawo nakazuje, by pozostawione po porodzie dziecko przebywało w szpitalu 3 tygodnie i dopiero może trafić do pieczy zastępczej. W przypadku Jasia też tak było. Szykowaliśmy wyprawkę potrzebną dla niego, a mi po głowie chodziła cały czas myśl, że on tam leży sam i nikt go nie przytula. W końcu przywieźliśmy Jasia i oddaliśmy mu całe serce. Czasem ktoś mnie pyta, czy nie mam dosyć tego wstawiania do małego dziecka, ciągłej opieki, a ja nie mam, bo wiem, że to dziecko nas potrzebuje. Widzę, jak rośnie, rozwija się, jest szczęśliwe - mówi pani Iwona.
Dzieci potrzebujących domu jest bardzo dużo, ale nie ma rodzin, które chciałyby takie dzieci z problemami przyjąć. - Zdając sobie sprawę, że potrzeby są ogromne, postanowiliśmy zostać zawodową rodziną zastępczą. To oznacza, że pod naszą pieczą może być więcej dzieci. To dla nich chcemy przebudować poddasze naszego domu, by zrobić tam pokoje. Nie zawsze będzie u nas rodzeństwo, żeby mieszkać w jednym pokoju. Może być sytuacja, że trafi trójka dzieci z różnych rodzin, chcemy więc, by każde miało przestrzeń dla siebie. Porywamy się z motyką na słońce, bo pieniądze potrzebne na taką przebudowę są ogromne. Nie mamy ich, dlatego ogłosiliśmy zbiórkę przez portal zrzutka.pl. Wierzymy, że uda się zebrać potrzebną kwotę i pod nowym dachem więcej dzieci będzie miało szansę na nowe życie - mówią małżonkowie.
Rodziną zastępczą może zostać każdy, kto przejdzie odpowiednie szkolenie i weryfikację psychologiczną. Osoby zainteresowane taką formą pomocy najmłodszym mogą się kontaktować z terenową jednostką Powiatowego Centrum Pomocy w Lubartowie.
Zbiórka pieniędzy na nowy dach trwa. Można ją wesprzeć TUTAJ.