Reklama

    Nowy numer 13/2023 Archiwum

Miłość poza śmierć

Była jedynym dzieckiem Agnieszki i Wojtka. Choć o jej powrót do zdrowia modlił się dosłownie cały świat, Ala po dwóch latach w śpiączce zmarła. Nie zostawiła jednak rodziców w rozpaczy.

Alicja Mazurek − zwykła nastolatka z Lublina, której wypadek samochodowy w drodze ze szkoły poruszył ludzi nie tylko z całej Polski, ale także ze świata. Roześmiana, trochę szalona, odważna w dzisiejszym świecie. Piękna zewnętrznie, ale też o pięknej duszy. Miała wartości, których zawsze strzegła. Marzyła o wielkiej rodzinie i dobrym mężu. Gdy była w śpiączce, zmieniała ludzi i przyciągała ich do Boga jeszcze bardziej niż wcześniej. Odeszła do Pana 29 grudnia trzy lata temu, ale jej dzieło ciągle trwa.

Nie odbierała telefonu

19 lutego 2018 roku. − To był dziwny poranek, bo nie pożegnałam się z Alą tak jak zwykle − wspomina Agnieszka Mazurek, mama Alicji. − Zawsze zanim wyszłam z domu bardzo wcześnie rano, zaglądałam do niej śpiącej do pokoju, robiłam jej krzyżyk na czole, a ona przez sen z zamkniętymi oczami wykonywała ten sam znak krzyża w powietrzu. Tym razem było inaczej… Spieszyłam się. W ciągu dnia zadzwoniłam z pytaniem, czy przyjechać po nią do szkoły. Stwierdziła, że odwiezie ją kolega ze wspólnoty, który chce porozmawiać.

Później wkradł się niepokój. − Ala długo nie wracała. Nie wiem, dlaczego tak się z Wojtkiem martwiliśmy, bo jej przecież na co dzień ciągle nie było w domu. Zaczęłam do niej wydzwaniać. Nie odbierała. Dzwoniłam do jej koleżanek. W głowie miałam obraz porwania. To był jakiś koszmar. Mąż w pewnym momencie stwierdził: żeby tylko teraz nie przyszedł dzielnicowy…

Dzielnicowy zgodnie z przewidywaniami wszedł do domu Mazurków kilka minut później. Powiedział o wypadku i o tym, że stan dziewczyny jest krytyczny. Rodzice ruszyli do szpitala. − Na miejscu nikt nie chciał z nami rozmawiać, wszyscy unikali odpowiedzi na nasze pytania. Od ratownika dostaliśmy informację, że nasza córka przeżyła wypadek, ale to są jej ostatnie chwile. Ja wiedziałam, że jeśli żyje, to będzie żyć.

Nie miała prawa żyć

Ala mimo ciężkich obrażeń nie została zoperowana od razu, bo lekarze nie dawali jej żadnych szans. − Od samego początku kaplicę szpitalną okupowała młodzież. W tym szpitalu trwały na modlitwie za Alę setki ludzi. Kapelan, który tam pracował od 18 lat, stwierdził, że nigdy czegoś takiego nie widział − wspomina Agnieszka. − My byliśmy zwykłymi ludźmi, niczym się nie wyróżnialiśmy, a zaczęliśmy doświadczać tak wielkiego ogromu dobra i miłości od innych.

Alę w końcu zoperowano, ale jej głowę pozbawiono kości. Po kilku dniach, choć lekarze twierdzili, że jeśli w ogóle będzie żyła, to nie będzie sama nigdy oddychać, ona to oddychanie podjęła. Po ludzku nie miała prawa żyć, ale żyła. Każdego dnia modlili się za nią ludzie na całym świecie. Ten łańcuch próśb modlitewnych, intencji Mszy św. rozlał się za sprawą przyjaciół, znajomych, ludzi ze wspólnoty po całym świecie.

Dziewczyna w śpiączce spędziła prawie dwa lata. − Ja wcześniej myślałam, że jak człowiek jest w śpiączce, to śpi i się nie rusza − śmieje się Agnieszka. − Ala miała otwarte oczy, ale nie było z nią kontaktu.

« 1 2 3 »
oceń artykuł Pobieranie..

Wyraź swoją opinię

napisz do redakcji:

gosc@gosc.pl

podziel się

Reklama

Zapisane na później

Pobieranie listy