Zbliżające się Boże Narodzenie to dobry czas, aby wrócić do rodzinnych tradycji, a także opowiedzieć o nietypowych świętach, jakie być może zdarzyły się każdemu. Na naszej stronie będzie można znaleźć takie opowieści.
Przez kilka najbliższych dni będziemy publikować różne wspomnienia dotyczące świąt Bożego Narodzenia. Poprosiliśmy różne osoby, by podzieliły się z nami opowieścią o tym, jak wyglądały święta w ich rodzinnym domu, A może spędzili je w jakimś nietypowym miejscu?
Jako pierwszy swoimi wspomnieniami dzieli się ks. Wojciech Różyk, proboszcz ze Starościna.
Święta Bożego Narodzenia w rodzinnym domu księdza Wojtka czuć było od momentu, gdy w domu znalazł się opłatek.
- Taki był zwyczaj w Czemiernikach, że na początku Adwentu pan organista roznosił go po parafii. Wówczas mama wkładała go do kredensu, a my co dzień zaglądaliśmy tam, upewniając się, że jest na swoim miejscu i nie mogliśmy się doczekać świąt. Kiedy w końcu nadchodziły, było to wielkie wydarzenie. Od rana krzątanina i przygotowanie Wigilii, a potem wspólna rodzinna wieczerza. Wiadomo, że tradycja każe spróbować każdej potrawy, ale ja w dzieciństwie bardzo nie lubiłem śledzi i to zawsze było wyzwanie, by ich spróbować. Nie brakowało też prezentów. W moim dzieciństwie pomarańcze były dostępne tylko na Boże Narodzenie, więc jak ktoś dostał taki owoc, to nie zjadał go od razu, tylko cieszył się samym widokiem. Któregoś roku postanowiłem przedłużyć radość z posiadania pomarańczy, więc schowałem swoją gdzieś i zapomniałem. Gdy się znalazła, nie nadawała się już do jedzenia. Po wieczerzy było śpiewanie kolęd, wszystkich, które znaliśmy. Potem zaś była u nas taka tradycja, że my, dzieciaki, wchodziłyśmy pod stół na siano, które tam było, a tato wyciągał jakąś starą książkę, chyba do religii, w której był tekst o Józefie egipskim i czytał nam jego historię. Co roku słuchaliśmy zafascynowani. Wigilia kończyła się Pasterką, na której jako dziecko przesypiałem zwykle kazanie. Był to jednak zawsze wyjątkowy czas - wspomina ks. Wojciech.