150 osób na scenie. Dekoracja prawie jak w warszawskim teatrze Roma. Rodzi się Pan Jezus. Przede wszystkim w sercu człowieka. Trzeba to pokazać.
Jak będzie tym razem? Czy wszystko się uda? Miesiące przygotowań, ale dzieci chorowały. Czy nie zapomną tekstu, melodii? Czy nie wypadną im z ręki klawesy? Czy na głowę aktorów nie spadnie misternie montowana dekoracja? Nauczyciele się obawiają. To niepokój zmieszany z ekscytacją. Dzieciaki dawno nie występowały. Wszyscy już za tym tęsknili.
Chodzi o relację
− Nie słyszę smyczków, ciągle ktoś chce do toalety, ci, którzy nie śpiewają, cały czas gadają − wzdycha Renata. − Hej, kochani, to próba generalna. Za trzy godziny występ.
Piotrek z Michałem po raz kolejny przewieszają gwiazdy. Samolot jest wielki, więc został zamontowany wcześniej. Akcja przedstawienia dzieje się na lotnisku, więc samolot jest niezbędny.
150 dzieci. Jedne tańczą, drugie śpiewają, inne grają na bębnach, smyczkach, fletach, bum bum rurkach i klawesach. Oprócz tego 50 wolontariuszy, którzy montują dekorację. Jest chaos − śmieje się Bożena Kaczyńska, wicedyrektor szkoły, odpowiedzialna za całokształt koncertu. − Ale przecież nie chodzi o to, by było idealnie. Najważniejsza jest relacja, jaka tworzy się w czasie przygotowań.
Wariaci na pokładzie
Dwa dni przed Wigilią lubelska Niepubliczna Szkoła Podstawowa „Skrzydła” organizuje koncert bożonarodzeniowy. To już tradycja. Przerwała ją tylko pandemia. − Zaczęliśmy przygotowywać takie świąteczne spotkania w drugim roku funkcjonowania szkoły, czyli 10 lat temu − wspomina Małgorzata Wyżlic, dyrektor NSP Skrzydła. − Byliśmy wtedy malutką szkołą i mieliśmy pragnienie, by cała nasza społeczność gromadziła się wokół wartości, jaką jest przyjście na świat Jezusa Chrystusa. Byśmy mogli się razem tym cieszyć, razem świętować.
Najpierw były tradycyjne jasełka wystawiane w amfiteatrze ojców kapucynów na Poczekajce. Gdy dzieci i nauczycieli przybyło, projekt urósł do rozmiarów koncertu bożonarodzeniowego. − Wiesz, żeby coś takiego zorganizować, musisz mieć prawdziwych wariatów na pokładzie − stwierdza ze śmiechem Małgosia Wyżlic. − My takich mamy.
Dekoracja z makulatury
Renata Barańska-Gumieniak jest nie tylko wychowawczynią i nauczycielką. Związana z zespołem Gospel Rain pokazuje dzieciom piękno muzyki i uczy tych, których Pan Bóg obdarzył talentem, ale – jak zaznacza M. Wyżlic – jest w stanie wykrzesać muzyczną pasję u osób, u których ta dziedzina nie jest mocną stroną.
Mówiąc o wariatach, Małgosia ma na myśli także Agnieszkę Kantor-Kołodyńską i Aleksandrę Wilczewską. Ola, plastyczka, Agnieszka, nauczycielka techniki. Razem z dziećmi na lekcjach od października tworzyły dekoracje. − To ogromne instalacje, a czasem bardzo drobne elementy. Dziesiątki godzin pracy. Poświęcenie swojego prywatnego czasu, by wszystko to, co zaplanowała na ten rok Renata, zrealizować − zauważa pani dyrektor.
Agnieszka i Ola od blisko trzech miesięcy zbierały w szkole rolki po papierze toaletowym i ręcznikach papierowych. Niewielu wiedziało, do czego potrzebne im tony takiej makulatury. Pracowały często po godzinach, by dopieścić wymyślone specjalnie na przedstawienie instalacje. − Nie, nie szkoda mi mojego prywatnego czasu − odpowiada Agnieszka (mama piątki dzieci, jednocześnie dyrektor Lubelskiej Szkoły Realnej) na pytanie o poświęcone godziny. − Robimy coś ważnego, coś wielkiego − dodaje.
Piotr Kaczyński, jeden ze współtwórców szkoły, jest nie tylko jej dobrym duchem, ale też człowiekiem, bez którego na co dzień szkoła nie byłaby w stanie funkcjonować. To on od początku dba o sprawy techniczne. Samolot, który wymyśliła Renata, zbudował w całości z tektury. Oczywiście po godzinach swojej pracy.
Wyraź swoją opinię
napisz do redakcji:
gosc@gosc.plpodziel się