Ma zaledwie 22 lata, a biegłości może jej pozazdrościć niejeden archiwista. Przez blisko dekadę poszukiwań jej familia powiększyła się do… 16 tysięcy członków!
Do podjęcia poszukiwań zachęca też młodych w social mediach, wyjaśnia, tłumaczy i podpowiada, jak rozpocząć przygodę z genealogią. – Każda rodzinna historia jest wyjątkowa i zasługuje na zapamiętanie – przekonuje młoda barwiczanka.
Intrygujące daty
Zwłaszcza tutaj, na Pomorzu, gdzie dopiero dla trzeciego i czwartego pokolenia przybyszów ta ziemia stała się domem. Nierzadko przyjazd na nowe ziemie wiązał się z rodzinnymi tajemnicami. Od niedomówień i urywanych w pół słowa tematów, niezrozumiałych dla trzynastoletniej dziewczynki, zaczęła się też przygoda Natalii.
– To ciekawość pchnęła mnie do podjęcia poszukiwań archiwalnych – przyznaje. Tym bardziej że o większość interesujących ją spraw nie miała już kogo zapytać. Dziadkowie, rodzice mamy, odeszli na długo przed jej urodzeniem. – A mnie właśnie zaintrygowało, jak to możliwe, że jestem młodsza od mojego dziadka o 106 lat! Że został on ojcem w wieku 72 lat, a mama ma rodzeństwo starsze od siebie o pół wieku! − wspomina pierwsze pytania pojawiające się w głowie gimnazjalistki. W znalezieniu odpowiedzi pomogła mama, która w imieniu nieletniej córki pobrała z urzędu akt ślubu dziadków. – No i pojawiły się kolejne zagadki. Skoro dziadek był z Łódzkiego, a babcia z Lubelskiego, to jak mogli spotkać się na Pomorzu? – wspomina Natalia i opowiada historię dziadka Władysława, uciekiniera z obozu Gross Born, który nie wrócił w rodzinne strony, ale ukrywał się w jego pobliżu. I o babci, która na polskie już Pomorze przyjechała z robót przymusowych w poszukiwaniu utraconej miłości. – Tymczasem człowiek, którego szukała, już założył nową rodzinę. Babcia nie miała dokąd wracać, bo jej najbliżsi zginęli, nie miała dachu nad głową. Przyjęły ją do siebie córki mojego dziadka z pierwszego małżeństwa – opowiada. Uzyskane odpowiedzi rodziły kolejne pytania: jak duża jest rodzina, jak bardzo rozgałęzione jest drzewo? Czy komuś udało się przetrwać wojnę?
Odnalezieni
Przepytani dokładnie na tę okoliczność członkowie rodziny przyznali, że babcia Cecylia miała brata, który po wojnie zamieszkał w Szczecinie. Utrzymywali nawet kontakt z tą gałęzią rodziny, ale ten urwał się wraz ze śmiercią babci w 1982 roku. Wertując cmentarne rejestry, natknęła się na poszukiwane nazwisko. – Poprosiłam w jednym z portali internetowych, żeby ktoś w moim imieniu położył na tym grobie kartkę z prośbą o kontakt. I kiedy już myślałam, że nic z tego, zadzwonił telefon – wspomina Natalia. Opiekująca się grobem kobieta pomogła w odnalezieniu wnuka brata babci Cecylii. A Natalia ruszyła na dalsze poszukiwania. Odkryła, że pradziadek Ignacy był wdowcem, gdy brał ślub z prababcią Marianną. A to oznaczało, że babcia mogła mieć przyrodnie rodzeństwo. I znów odezwała się powojenna historia. Jeden z przyrodnich braci babci pochodzącej z Lubelszczyzny zmarł w Słupsku. Z pomocą kolejnej zostawionej na grobie karteczki odnalazła nową kuzynkę, Ewę, wnuczkę Stanisława. – Ani ona, ani ja nie wiedziałyśmy o sobie nawzajem. Jej dziadek i moja babcia twierdzili, że wszyscy bliżsi krewni zginęli w czasie wojny. Całą resztę życia mieszkali ok. 100 km od siebie, a przecież pochodzili z drugiej części Polski, więc coś chciało sprawić, abyśmy w końcu się o sobie dowiedzieli – opowiada.
Poznała też bolesną historię babci Cecylii i przyrodniego rodzeństwa swojej mamy. – Babcia przyjechała na Pomorze z córką Krysią, cudownie odzyskaną, bo w czasie wojny została jej odebrana przez niemiecką rodzinę. Ale miała też bliźnięta – mówi Natalia. Zdzisiu zachorował i zmarł, a Andrzejka odebrali urzędnicy Lebensbornu, niemieckiej organizacji zajmującej się m.in. germanizacją polskich dzieci spełniających kryteria „rasy aryjskiej”. – Babcia przez lata próbowała go odnaleźć, dowiedzieć się, co się z nim stało. Prosiła przed śmiercią o to moją mamę. Mnie w jakimś stopniu się to udało. Wiem, że trafił do Rottendorfu, ale tu ślad się urywa, bo zgodnie z procedurą zmieniono mu nazwisko. Myślę, że najważniejsze jest to, że moje pokolenie wie i pamięta. Że pamięć nie odeszła razem z babcią i że udało się zamknąć jakiś bolesny temat, pozwolić ranom się zabliźnić – wyjaśnia kobieta.
Lipa czy Lipowicz?
Dzisiaj Natalia dzieli się doświadczeniami z innymi, często bardzo młodymi ludźmi. Pomaga w poszukiwaniu krewnych, ale przede wszystkim aktywnie działa w social mediach, gdzie na TikToku i na Instagramie „Poleniwemu” edukuje, odpowiada na pytania i pomaga rozwikłać rodzinne tajemnice. Jej działalność obserwuje 114 tys. użytkowników! Udziela się także na grupach genealogicznych na Facebooku: „Genealodzy PL” oraz „Znaczenie i pochodzenie nazwisk polskich”, gdzie poszukiwacze pomagają sobie nawzajem. – To paradoks, że większość dzieciaków ma komputery, potrafi kontaktować się za pomocą internetu z kolegami z drugiego końca świata, a nie ma pojęcia, ze członkowie ich rodziny mogą żyć w sąsiednim mieście. Często ich wiedza kończy się w najlepszym wypadku na dziadkach – zauważa.
Podpowiada, żeby zacząć od rozmowy z najbliższymi. Wiele można znaleźć w szufladach. Z tym można już ruszać na poszukiwanie w księgach metrykalnych, wieczystych, meldunkowych, teczkach wojskowych i aktach notariuszy. – Warto przeglądać skany metryk, które są udostępnione na przykład na stronach: Szukaj w Archiwach, GenBaza, FamilySearch czy mniejszych projektach. Indeksy tworzą wolontariusze tacy jak ja, którzy przepisują księgi do baz – podpowiada doświadczona genealog. Niekiedy o sukcesie poszukiwań decydują drobiazgi. – Raz pomagałam dziewczynie, która dysponowała tylko nazwą miejscowości. W dodatku, jak się okazało, błędnie zapisaną. Jedna literówka zatrzymała całe poszukiwania. Kiedy to odkryłam, udało się stworzyć drzewo sięgające do końcówki XVIII wieku – śmieje się. Równie często zdarzają się błędy w nazwiskach. – Zapisywano je tak, jak słyszano. Nasze nazwiska niejednokrotnie uległy przekształceniu. Moje rodzinne „Lipowicz” kiedyś było po prostu… „Lipą”. Tak musiał mieć na imię któryś z moich przodków i kiedy wszedł obowiązek prowadzenia ksiąg również dla osób wyznania mojżeszowego, zostało zapisane jako nazwisko rodowe. Z czasem otrzymało końcówkę „-owicz”. Inny przykład pojawiający się w mojej rodzinie: Drozdowski. Pojawia się na różnych etapach dziejów jako Drozd, Drozdek, Drożdż – wylicza.
Nazwisko otrzymane w efekcie urzędniczej pomyłki to dość częsta przypadłość, choć może nieczęsto przybiera tak dramatyczną formę, jak w przypadku nieszczęśnika mającego zapisane w dowodzie: „Cyps Albo Zyps”. Zmiana nazwiska mogła być spowodowana konwersją z judaizmu na wyznanie chrześcijańskie. Mogą na to wskazywać nazwiska pochodzące od symbolu, jakim jest chrzest, czyli nowe życie: Nowak, Nawrocki (nawrócony) czy Dobrowolski (dobrowolnie ochrzczony). Od daty chrztu: Niedzielski, Piątkowski, Majewski, Wrzesień; od symbolu krzyża – Krzyżanowski. – Po wojnie przyczyniła się ustawa z 1945 roku pozwalająca na dokonanie zmian personaliów. Wiele osób straciło dokumenty, inni się ukrywali. Zmieniano również niemiecko brzmiące nazwiska oraz te, które mogły kojarzyć się z żydowskim pochodzeniem – mówi Natalia.
Lekcja historii powszechnej
Natalia nie ukrywa, że rozpoczęta w gimnazjum pasja dała jej więcej niż tylko świadomość rodzinnych korzeni. – Szukając przodków, więcej się dowiedziałam o rozbiorach czy II wojnie światowej niż ze szkolnych podręczników – śmieje się. – Nie przepadałam za wkuwaniem dat i czytaniem przebiegu kampanii wojennych. Dopiero kiedy odkryłam genealogię, uświadomiłam sobie, jak fascynującą sprawą jest poznawanie przeszłości. Nie tylko rodzinnej, ale i regionalnej, narodowej, powszechnej – przyznaje.
Rodzinne historie pozwoliły też na zakorzenienie się w małej ojczyźnie. – Inaczej chodzi się po ulicach miasta, kiedy ma się poczucie bycia jego częścią. Inaczej patrzy się na miejsca i budynki, kiedy się wie, że pradziadek i dziadek wchodzili na kościelną wieżę, żeby naprawić uszkodzony przez piorun krzyż czy zegar – przyznaje. Pradziadek i dziadek byli kowalami, ich kuźnia mieściła się niedaleko plebanii. – Ale sprawowali też pieczę nad karawanem. Więc chyba to cmentarne zacięcie odziedziczyłam po nich – dodaje ze śmiechem. Z racji zawodowych obowiązków barwicka nekropolia nie ma przed nią żadnych tajemnic. Administrowana i uaktualniana przez nią strona „sip.gison.pl” pomaga w wyjątkowo sprawnej nawigacji po cmentarzu i ustalaniu potrzebnych informacji. Natalia przyznaje, że większość młodych osób, które się do niej zgłaszają, chce po prostu rozwikłać rodzinne tajemnice, dowiedzieć się, po kim odziedziczyli wygląd albo jak losy przodków wpłynęły na ich życie. Poszukiwacze mitycznych dworów szlacheckich czy lukratywnych warszawskich kamienic to raczej rzadkość. – Mnie chodzi o odzyskiwanie pamięci, nie mienia. Zachwycamy się miejscami z wielowiekową przeszłością, śledzimy historię jakichś rodów, a zapominamy, że nasza historia też jest fascynująca. Najczęściej po prostu jej nie znamy – mówi Natalia.
Wyraź swoją opinię
napisz do redakcji:
gosc@gosc.plpodziel się