W nieludzkich warunkach odebrała ponad 3 tysiące porodów. Walczyła o każde życie z narażeniem własnego - postać Stanisławy Leszczyńskiej można było poznać bliżej dzięki spotkaniu duszpasterstwa kobiet i kobiecej przestrzeni.
Historia niezwykłej kobiety Stanisławy Leszczyńskiej, nazywanej położną z Auschwitz, zgromadziła w kościele Niepokalanego Poczęcia NMP w Lublinie panie zaangażowane w działalność Duszpasterstwa Kobiet archidiecezji lubelskiej oraz w Kobiecą Przestrzeń. Gościem spotkania była Zofia Szyszkowska-Futrak z Katolickiego Stowarzyszenia Pielęgniarek i Położnych Polskich oddziału lubelskiego, która przybliżyła postać Sługi Bożej Stanisławy Leszczyńskiej.
Przyszło jej żyć w niełatwych czasach. Urodzona w 1896 roku w Łodzi od dzieciństwa doświadczała trudnych warunków. Gdy była małą dziewczynką, ojciec został wcielony do armii rosyjskiej i nie było go w domu przez kilka lat. Mama pracowała w fabryce włókienniczej Poznańskiego, gdzie zmiana trwała 12 godzin. Mimo braku rodziców w codziennym życiu, Stanisława była pogodnym człowiekiem. W niepodległej Polsce została położną, wyszła za mąż, urodziła czworo dzieci: trzech synów i córkę.
Kiedy wybuchła II wojna światowa, Leszczyńscy zaangażowali się w walkę z okupantem, za co rodzina w 1943 roku została aresztowana. Stanisława wraz z córką Sylwią trafiły do obozu w Oświęcimiu. Miała wtedy 47 lat i była doświadczoną położną, którą bardzo ceniły pacjentki. Przy aresztowaniu zdołała schować pozwolenie na wykonywanie zawodu położnej, co umożliwiło jej w obozie przyjmować porody. Warunki, jakie tam panowały, dalekie były od sterylności. Brakowało wody, wszędzie był brud, robactwo, wszy, szczury i sąsiedztwo ciężko chorych na czerwonkę, dur brzuszny i plamisty, tyfus, złośliwą pęcherzycę. Na 1200 chorych dziennie przypadało kilka aspiryn. Mimo tego, gdy któregoś razu doktor Mengele kazał jej zdać raport z zakażeń przyporodowych i zgonów, okazało się, że nikogo nie straciła. Jakimś cudem w tych strasznych warunkach wszystkie rodzące kobiety i ich dzieci przeżyły. Umierały niestety potem z głodu lub mordowane przez Niemców.
Współwięźniarki nazywały ją „aniołem życia” lub „mateczką”. Przed każdym porodem Leszczyńska modliła się o zdrowie dzieci i ich matek, a po narodzinach każde z nich chrzciła, polecając Bogu w modlitwie. Ostatni poród odebrała w dniu wyzwolenia obozu w podpalonym przez Niemców baraku.
Po wojnie mówiła, aby jej nie współczuć, bo była szczęśliwa, że trafiła do Auschwitz, gdzie mogła odbierać porody. Szacuje się, że z blisko 3000 dzieci, którym pomogła przyjść na świat, przeżyło około 30. Do końca wiodła aktywne życie; oddana pracy, rodzinie i niosąca pomoc wszystkim potrzebującym. Była wdzięczna za to, że wszystkie jej dzieci przeżyły wojnę – wierzyła, że stało się tak, ponieważ ona sama nigdy nie uśmierciła żadnego dziecka. Zmarła w 1974 r. w wieku 78 lat, w Łodzi. Na jej pogrzeb przybyły tysiące ludzi – wśród nich dzieci, które przeżyły obóz.