Przejechał ponad 2000 km rowerem, by promować pomaganie i działania Polskiego Czerwonego Krzyża. Swoją podróż rozpoczął w Lubartowie, a zakończył w Lublinie.
Janusz Kobyłka po prostu nie lubi siedzieć bezczynnie, uważa, że każdy najmniejszy gest w stronę drugiego człowieka jest bezcenny i jeśli można coś dobrego zrobić, to nie ma na co czekać. Od dawna rower jest jego pasją, dużo jeździ, a przy okazji włącza się w promowanie dobrych rzeczy. Tak było i tym razem, kiedy postanowił uczcić 105. urodziny Polskiego Czerwonego Krzyża odwiedzając rowerem różne zakątki Polski.
- Przez lata byłem honorowym krwiodawcą i chyba dzięki temu bliżej poznałem Polski Czerwony Krzyż. Okazało się, że to instytucja, która na poziomie lokalnym robi wiele dobrych rzeczy, do których także zaprasza innych. Ja poczułem się zaproszony i tak zostałem wolontariuszem. Docierało jednak do mnie z różnych stron, że wiele osób, szczególnie młodych, nie wie czym zajmuje się PCK, a kiedy opowiadam im, co można zrobić, często zaczynają się angażować w różne akcje. Postanowiłem więc ruszyć rowerem w Polskę odwiedzając różne oddziały Polskiego Czerwonego Krzyża i mówić po drodze o jego idei i działaniach - mówi Janusz Kobyłka.
Na trasę wyjechał w Lubartowie, zaopatrzony w strój w barwach PCK, nie był więc anonimowy.
- Co 20, 30 km robiłem sobie przerwę, a to gdzieś na stacji benzynowej, a to w jakimś barze czy zajeździe. Wyróżniałem się strojem i oznakowaniem, więc ludzie pytali, co tu robię, dokąd jadę i po co. To była okazja do rozmowy i zachęty, by każdy w swoim lokalnym środowisku odnalazł oddział PCK i zorientował się, co tam się dzieje. Akcji, do których można dołączyć, jest dużo, ale ludzie zwyczajnie o nich nie wiedzą - mówi pan Janusz.
Wielu zachęconych przez niego obiecało, że zorientuje się w działaniach PCK i postara się jakoś w nie włączyć.
- Przecież nie trzeba robić wielkich rzeczy, można sąsiadce zrobić zakupy, czy komuś starszemu wykupić lekarstwa, a przy okazji porozmawiać - to dla seniorów najcenniejszy dar - poświęcić im czas, a to przecież nic nie kosztuje - zachęca pan Janusz.
Po dwóch tygodniach na rowerze dotarł do mety, która znajdował się w Lublinie na pl. Litewskim. Były kwiaty, puchar i podziękowania za zaangażowanie oraz obietnica, że to nie ostatnia wyprawa pana Janusza, bo skoro można coś dobrego zrobić, to dlaczego się powstrzymywać?