Helena długo pozostawała w cieniu swego znanego męża Edwarda Hartwiga, jednak jej talent do fotografii też dał o sobie znać, czyniąc ją jedną z najlepszych portrecistek XX wieku.
To najmniej znana postać ze słynnej fotograficznej rodziny Hartwigów, których zdjęcia są nie tylko chwilą zatrzymaną w kadrze, ale i opowieścią o Lublinie, ludziach i różnych zakątkach świata, bo podczas podróży nikt z nich nie rozstawał się z aparatem. Wystawę poświęconą osobie Heleny Hartwig przygotowała galeria Bramy Grodzkiej Teatru NN w Lublinie.
– Wszystko zaczęło się od dużej szarej koperty zaadresowanej na moje nazwisko, jaka przyszła na adres Bramy Grodzkiej. W taki sposób skontaktowała się z nami Ewa Hartwig-Fijałkowska – córka Heleny, która chciała dołączyć do rodzinnej spuścizny Hartwigów, jaką posiada Teatr NN, zdjęcia i dokumenty dotyczące jej mamy Heleny. To wówczas, oglądając nadesłane materiały, zaczęliśmy szukać dodatkowych informacji o Helenie i tak zrodziła się myśl przygotowania wystawy jej poświęconej. Wspólnie z Patrykiem Pawłowskim przygotowaliśmy to, co można w naszej galerii zobaczyć – mówi Joanna Zętar kurator wystawy.
Helena, z domu Jagiełło, urodziła się w 1910 roku w Lublinie. Tu kończyła swoją edukację i planowała przyszłość, którą wiązała z projektowaniem mody. Wszystko się zmieniło, gdy poznała Edwarda Hartwiga i wyszła za niego za mąż, stając się częścią znanej fotograficznej rodziny. – Kiedy Edward przejął zakład fotograficzny przy ulicy Narutowicza po swoim ojcu Ludwiku, Ewa oczywiście pomagała mężowi. Wszyscy tratowali ją raczej jako asystentkę niż fotografkę, kiedy jednak w 1935 roku Edward wyjechał do Wiednia, by się kształcić, Helena przejęła zakład, samodzielnie wykonując wszystkie zdjęcia – opowiada Joanna Zętar.
Szybko okazało się, że zdjęcia portretowe jej autorstwa są wyjątkowe, a klienci, którzy właśnie po nie przychodzili do zakładu przy Narutowicza 19 są zachwyceni i proszą, by właśnie ona wykonywała fotografie. – Zresztą Edward wolał zajmować się innymi zdjęciami. Rankiem brał swój aparat i wyruszał na miasto, a Helena pozostawała w zakładzie, który ponownie musiała sama poprowadzić w 1944 roku, kiedy to NKWD aresztowało jej męża – opowiada Patryk Pawłowski.
Życie rodziny kręciło się wokół zakładu. Ich mieszkanie przy ulicy Glinianej grało rolę drugoplanową w porównaniu z pracownią. Helena fotografowała także swego męża i córki. Zdjęcia z życia prywatnego Hartwigów także można zobaczyć na lubelskiej wystawie.
W 1950 roku rodzina przeniosła się do Warszawy, gdzie zamieszkała przy Alejach Jerozolimskich. Ich mieszkanie było równocześnie pracownią. – Już wcześniej Helena stała się świadomą fotografką, która wie, że jej zdjęcia są naprawdę dobre. W 1936 roku została przyjęta do Lubelskiego Towarzystwa Fotograficznego, a po przeprowadzce do stolicy wstąpiła do Związku Polskich Artystów Fotografików – mówią kuratorzy wystawy.
Swoje zdjęcia prezentowała na wystawach indywidualnych, zdobywając złoty medal w Japonii i srebrny w Bordeaux za fotografię „Deszcz w Wenecji” (1958) oraz pierwszą nagrodę w międzynarodowym konkursie w Bułgarii.
Ewa Hartwig-Fijałkowska, córka artystki, podkreśla jej niezrównaną pracowitość: Mama wstawała o świcie, rozpalała piec i przygotowywała cały zakład od podstaw, bo nie było bieżącej wody ani toalety wewnątrz. Sama wykonywała portrety, zdjęcia ślubne i prace techniczne – gdy tata fotografował, ona dbała o to, by każde zlecenie zostało dopracowane.
Zdjęcia wykonane przez Helenę, jej dokumenty oraz fotografie samej Heleny wykonane głównie przez męża i córkę Ewę można było oglądać w galerii Bramy Grodzkiej.