Nowy Numer 16/2024 Archiwum

Mam żonę w niebie

W skrzynce mailowej przeczytałam informację: "Julita, moja najukochańsza żona, mama Hani i Stasia odeszła dziś w nocy do domu naszego Ojca w niebie. W pokoju, pojednana z Bogiem i ludźmi. Robert Derewenda".

Wielu z nas nie znało jej osobiście, ale przez modlitwę maile i smsy towarzyszyliśmy Julicie i jej rodzinie.

Pierwsze wiadomości o chorobie pojawiły się w 2014 roku. Już wówczas cała wspólnota lubelskiego Domowego Kościoła i nie tylko zaczęła się modlić. Po to także jest wspólnota, by się wspierać. Wsparcie było tym większe, że modlitwy potrzebowała młoda kobieta, zaledwie wtedy trzydziestoczteroletnia, żona Roberta i mama wówczas 7-letniej Hani i 4-letniego Stasia.

Zdiagnozowano rak żołądka z przerzutami.

Rozległa operacja, jaką przeszła Julita, dawała jej szansę. Po dwóch latach nastąpiła wznowa.

- To był czas darowany. Kiedy ludzie mówili jej „Julita trzymaj się”, ona zawsze się uśmiechała i chcę wam powiedzieć, że Julita się trzymała do końca. To jej ciało nie dawało rady, ale ona sama trzymała się do końca, kiedy w ostatniej dłuższej chwili świadomości odmówiliśmy razem Magnificat, ja klęczałem przy niej zapłakany, a ona mówiła Bogu, że zgadza się na Jego plan - dawał świadectwo mąż Julity podczas Mszy św. pogrzebowej.

Życie i umieranie Julity postawiło nas wszystkich do pionu. Jeszcze kilka miesięcy temu, oglądaliśmy ją w lubelskiej Niezależnej Telewizji Internetowej w programie „Zanim powiesz tak”. Razem z mężem dawała świadectwo, jak przeżywali swoje narzeczeństwo i na czym budowali małżeństwo. Wówczas drobna blondynka z uśmiechem w oczach mówiła o swojej wierze w Pana Boga, o tym, że Jemu zawierzyła swoje życie, a małżeństwo budują z mężem na opoce wiary.

- Nie mamy łatwych charakterów, może stąd nasza znajomość i narzeczeństwo było burzliwe. Poznaliśmy się w duszpasterstwie akademickim KUL i podczas jednego ze studenckich wyjazdów Robert dosiadł się do mnie w autobusie. I choć zakochiwaliśmy się w sobie coraz bardziej, zażarcie się także kłóciliśmy. Po każdej kłótni wiedzieliśmy jednak, że i tak chcemy ze sobą być, na dobre i na złe. Ponieważ oboje wyrośliśmy w Ruchu Światło-Życie, postanowiliśmy swoje małżeństwo zawierzyć Bogu. Wierzymy, że ma on dla nas wspaniały plan, choć z ludzkiej perspektywy może się wydawać, że jest inaczej - mówiła wówczas Julita.

Mówiła wówczas także o swojej chorobie. Wiedziała, że choć czuje się dobrze, z medycznego punktu widzenia leczenie nie jest zakończone. - Nie wiem jak to wygląda z Bożego punktu widzenia, ale ufam Mu - powiedziała wtedy.

Julita Derewenda   Julita Derewenda
W programie telewizyjnym "Zanim powiesz tak"
W styczniu tego roku choroba wróciła.

- Wiedzieliśmy, że jest śmiertelna, ale nie zmieniło to naszego zaufania Bogu. Codziennie czytaliśmy Pismo Święte, które każdego dnia było umocnieniem i prowadziło nas przez codzienność. Zastanawialiśmy się przez chwilę czy mówić o chorobie Julity rodzinie i znajomym, postanowiliśmy, że staniemy w prawdzie. To była dobra decyzja. Otrzymaliśmy tyle dowodów wsparcia od naszych bliskich i całkiem obcych ludzi. Dzwoniły do nas osoby, których nigdy nie spotkaliśmy i proponowały pomoc. Nasi przyjaciele pomagali nam w codziennych sprawach. W lutym mieliśmy się przeprowadzać, ale nie mieliśmy do tego głowy. Przyszli nasi przyjaciele spakowali nas, przewieźli do nowego mieszkania i rozpakowali. Za tydzień w tym kościele, gdzie dziś jest pogrzeb Julity, nasza córka Hania przystąpi do I Komunii Świętej. Julita bardzo chciała przygotować jej wspaniałe przyjęcie. Gdy leżała już w szpitalu dostała list od przyjaciół, w którym pisali, kto czym się zajmuje, by Hania miała wspaniałą komunię i przyjęcie. To było dla niej bardzo ważne, że jej choroba nie odbierze Hani uroczystości, o którą fizycznie sama nie była już w stanie zadbać - mówił Robert.

Podczas I Komunii Julita będzie na swą córkę spoglądać z domu Ojca.

- Jestem przekonany, że moja żona jest w niebie. Tam się spotkamy - powiedział Robert.

O doświadczeniu wiary Julity mówił też biskup pomocniczy archidiecezji katowickiej Adam Wodarczyk, przewodniczący uroczystościom pogrzebowym.

- Poznałem Julitę jakieś 17 lat temu, gdy przyjechała do Lublina na studia na KUL. Ja wówczas też tu studiowałem i prowadziłem oazę studencką. Ona przyszła do tej wspólnoty z wielką radością i ufnością w Bożą miłość. Nigdy tej ufności nie straciła, nawet wtedy, gdy przyszła choroba i wiedziała, że Boży plan dla jej życia dobiega końca. Patrząc na nią i jej rodzinę chcę wam powiedzieć, że Bóg się nie pomylił. Wasze świadectwo dla nas i wielu innych ludzi, którzy może was osobiście nie poznali, jest umocnieniem. To po ludzku krótkie życie i „Magnificat” w chwili śmierci jest dowodem na to, jaką siłę ma wiara i jak pozwala przetrwać najtrudniejsze momenty w życiu - mówił podczas homilii bp Adam.

Julita zmarła w nocy z 13 na 14 maja.

- To nie był przypadkowy dzień. 13 maja święto Matki Bożej Fatimskiej, a 14 maja był wigilią zesłania Ducha Świętego - podkreślał biskup.

Podczas uroczystości pogrzebowych niemal cały kościół płakał. Nie były to jednak same łzy żalu, to były przede wszystkim łzy wzruszenia i poruszenia, kiedy mury kościoła drżały wręcz od pieśni „Uwielbiony bądź Ojcze nasz, Tobie chwała cześć” wydobywającej się z setek serc obecnych na Eucharystii.

Po Mszy św. w parafii św. Józefa w Lublinie, Julita spoczęła na cmentarzu w swym rodzinnym mieście Siemiatyczach.

« 1 »
oceń artykuł Pobieranie..

Zapisane na później

Pobieranie listy