Świadectwo. W każdej chwili gotowi są spakować swoje rzeczy i ruszyć w nieznane. Nie boją się. Mówią, że jak się doświadczyło, że Pan Bóg troszczy się o najmniejszy szczegół w życiu, to nie ma się czego bać, nawet w wielkiej Ameryce, do której jadą na misje.
Jana. To imię wybrała sobie na chrzcie ośmioletnia Eugenia. Pamięta dobrze ten dzień. Wigilia św. Jana, stąd właśnie takie imię. Chrzest przyjmowała z mamą na Łotwie podczas wakacji. Wtedy na Białorusi w Homlu, gdzie mieszkała, parafie nie funkcjonowały. Tak było do czasu, gdy na misje przyjechał młody prezbiter z rodzinami z Drogi Neokatechumenalnej: jedną z Hiszpanii i jedną z Lublina. – Patrzyliśmy na tych ludzi, jak żyją, wierząc, że Pan Bóg się o wszystko zatroszczy, jak rozwiązują różne trudności i jak mówią o Jezusie, i chcieliśmy żyć tak samo. To dzięki nim w naszym wielkim mieście zaczął rodzić się Kościół i dziś jest żywym znakiem Jezusa Chrystusa pośrodku postsowieckiej cywilizacji śmierci – opowiada Jana.
To dla nas sygnał, że cenisz rzetelne dziennikarstwo jakościowe. Czytaj, oglądaj i słuchaj nas bez ograniczeń.