Jak bardzo ludzie potrzebują okazji do spotkania na świeżym powietrzu, dobrej zabawy, możliwości pogadania z sąsiadem przy cieście czy grillu pokazuje frekwencja na festynach parafialnych.
Kilka lat temu były rzadkością. Dziś w wielu parafiach czeka się na nie wręcz z utęsknieniem. Tak jest choćby na lubelskiej Poczekajce czy na Bazylianówce, ale także w Dąbrowicy, Dysie, Turce i wielu innych parafiach. Tylko w ciągu tygodnia zwróciło się do nas sześć parafii z prośbą o objęcie patronatem takich wydarzeniem. I myślę sobie, że ta moda jest super. Sama czekam co roku na festyn w mojej parafii, a kiedy nadchodzi ten dzień, jest to dla nas rodzinne święto. My, kobiety, mamy dodatkowy powód do zadowolenia, mianowicie tego dnia nie trzeba gotować obiadu, bo wszędzie częstują jedzeniem. U kapucynów na przykład słyną z włoskiego spaghetti przygotowanego przez siostry kapucynki, u marianów kolejki stoją do grilla obsługiwanego przez proboszcza. Nie chodzi jednak tylko o jedzenie, ale przede wszystkim o spotkanie ludzi, którzy znają się często z widzenia, bo chodzą na tę samą Mszę świętą. Podczas festynu można siąść sobie wspólnie i porozmawiać, posłuchać dobrej muzyki, obejrzeć występy, pośpiewać, a nawet potańczyć. Dzieciaki, dla których zawsze przygotowuje się nie lada atrakcje, uważają ten dzień za szczególne święto. Do tego wszystko za darmo. Nic dziwnego, że z każdym rokiem przybywa na festynach ludzi. Aż szkoda, że taki ich wysyp jest tylko raz w roku.