Przymierze Miłosierdzia. Miłosz wątpił. Po tym, co go spotkało, myślał, że Bóg o nim zapomniał. „A może Cię nie ma?” – pytał. Usłyszał odpowiedź: „Ja Jestem”, która tak nim poruszyła, że został misjonarzem wspólnoty.
Poręba. Młode lubelskie osiedle. Nowy kościół, zbudowany w samym centrum dzielnicy między blokami. Dobre miejsce, by wejść tu na chwilę w drodze do pracy czy szkoły. – Ludzie tęsknią jednak za Panem Bogiem takim bardzo obecnym i namacalnym. Nie wiedzą tylko, jak Go spotkać. Dlatego zaprosiliśmy do naszej parafii wspólnotę Przymierze Miłosierdzia rodem z Brazylii, by jej członkowie podzielili się z nami świadectwem swojego spotkania z Bogiem – mówił ks. Józef Dziduch, proboszcz parafii Matki Bożej Różańcowej w Lublinie. Na spotkanie przyszli młodsi i starsi. To, co usłyszeli, poruszyło ich do głębi.
Każdy czegoś potrzebuje
– Nie ma takiego ubogiego, który nie mógłby się czymś podzielić, i nie ma takiego bogacza, który nie odczuwałby jakichś braków – mówią założyciele wspólnoty Przymierze Miłosierdzia ks. Enrique Porcu i ks. Antonello Cadeddu. Obaj są włoskimi misjonarzami, którzy wyjechali do Brazylii. Tam zaczęli ewangelizować i prowadzić rekolekcje. Duch Święty poprowadził ich zarówno do faweli, czyli dzielnic najbiedniejszych, jak i do bardzo bogatych. Dostrzegli, że jedni i drudzy mogą sobie wiele dać. Zaczęły powstawać wspólnoty, które szły ewangelizować na ulice, do więzień, szpitali czy w środowiska ludzi zamożnych. Duch działał wszędzie. Z czasem podobne wspólnoty zaczęły powstawać w różnych miastach Brazylii, a także w Europie. – Ojcowie założyciele są zapraszani do różnych krajów z rekolekcjami. W wielu miejscach, gdzie głoszą słowo Boże, pojawiają się ludzie, którzy chcą zakładać wspólnoty w swoich miastach. Tak było i w Polsce – opowiadają historię wspólnoty jej członkowie.
Kanapka dla biednego
Czasami wydaje się, że jakieś sprawy są po ludzku niemożliwe do przeprowadzenia. Tak było z budową domu dla młodzieży z ulicy, którą chciała podjąć brazylijska wspólnota. – Mieliśmy upatrzoną działkę, na której chcieliśmy wybudować ten dom – mówi Angelica, od kilku lat przebywająca w polskiej wspólnocie. – Dowiedzieliśmy się, kto jest właścicielem tej ziemi i poszliśmy porozmawiać. To był bardzo bogaty człowiek. Powiedział, że zastanowi się nad naszą prośbą. Po namyśle doszedł do wniosku, że nie da nam tej ziemi. Jego żona natomiast, poruszona tym, co robimy dla biednych, namawiała go, żeby jednak zdecydował się ofiarować nam działkę. Mąż pozostawał nieugięty. Po jednej z takich rozmów małżonkowie pojechali do centrum miasta na zakupy. Zmęczeni przysiedli w barze i zamówili kanapki. Czekając na nie, zauważyli, że na ulicy jakiś bezdomny próbuje ugotować zupę. Mąż pomyślał, że odda mu swoją kanapkę, żeby tamten się nie trudził. Tak zrobił. Bezdomny bardzo mu podziękował i – zamiast zjeść – pobiegł do grupy bezdomnych w sąsiedztwie. Ofiarodawca kanapki zawołał na niego: „Człowieku, co robisz?”. Bezdomny odwrócił się zdumiony i odpowiedział: „Dzielę się kanapką z tymi, którzy są głodni tak jak ja”. Bardzo poruszyło to mężczyzną. Pomyślał, że skoro głodny potrafi podzielić się z drugim głodnym, to czemu on nie może oddać ziemi dla biednych, skoro ta ziemia i tak nie jest mu potrzebna. Tak dostaliśmy działkę, na której dziś stoi dom dla młodzieży uzależnionej, opuszczonej, zagubionej – opowiada Angelica.
To się dzieje dzisiaj
– Pan Bóg działa tu i teraz. Leczy nasze zranienia i odpowiada na nasze potrzeby – przekonywali zgromadzonych w lubelskiej parafii wiernych członkowie wspólnoty Przymierze Miłosierdzia. – Opowiem wam historię, która zdarzyła się niedawno u nas, w Brazylii. Jedna z sióstr z naszej wspólnoty usiłowała ewangelizować dzieci na ulicy. Dzieciaki jednak nie chciały słuchać katechezy. Wciąż się kręciły i przeszkadzały. Siostra powiedziała, że jak wysłuchają nauczania spokojnie, to dostaną czekoladę. Dzieci usiadły grzecznie. Gdy skończyła, ustawiły się w kolejce po czekoladę. Siostra miała jednak tylko jedną tabliczkę, a dzieci było około 30. Wiedziała, że dla wszystkich nie wystarczy. Wiedziała też, że te, które nie dostaną, staną się agresywne. Pomodliła się, żeby Jezus jej pomógł. Połamała czekoladę na kawałki, przykryła chusteczką i kazała podchodzić dzieciom z kolejki i brać po jednym kawałeczku. Nie wiadomo, skąd o czekoladzie dowiedziały się także inne dzieci i przyszły ustawić się w kolejkę. Mało tego – te, które już się poczęstowały, szły na koniec i stawały jeszcze raz. Siostra cały czas się modliła. Gdy wszystkie dzieci się najadły, odkryła chusteczkę i zobaczyła, że czekolady jest tyle samo, ile na początku. Dla Pana Boga nie ma rzeczy niemożliwych. To nie zdarzyło się kiedyś dawno, tylko teraz, w naszych czasach, w moim kraju – mówi Paula ze wspólnoty.
Świadectwo Miłosza
Miłosz jest Polakiem. Do wspólnoty dołączył po tym, jak Bóg nadał jego życiu sens. – Odkąd sięgam pamięcią, nie akceptował mnie tata – mówi chłopak. – Wiem, że jeszcze przed moim urodzeniem namawiał mamę, żeby mnie zabiła. Gdy przyszedłem na świat, ojciec nie chciał mieć ze mną nic wspólnego. Wychowywała mnie mama, która zabierała mnie czasem na spotkania Odnowy w Duchu Świętym. Kiedy miałem 12 lat, zostałem wykorzystany seksualnie przez kobietę. Mój świat się zawalił. Obiecałem sobie, że nigdy z żadną kobietą nie będę miał żadnych relacji. Odwróciłem się od mamy. Ojca nigdy nie miałem. Płakałem po nocach. Czułem się bardzo samotny. Nic nie miało sensu. Z czasem zacząłem wchodzić w relacje seksualne z mężczyznami. Podjąłem studia, zacząłem pracę. Miałem dużo pieniędzy i ciągłe przygodne znajomości. Piłem, czasem brałem jakiś narkotyk. Wracałem do domu i wyłem z bólu samotności, choć na zewnątrz wydawało się, że moje życie jest super. Którejś nocy wołałem do Boga: „Gdzie jesteś?! Dlaczego na to wszystko pozwalasz? A może Cię nie ma?”. Wziąłem do ręki Pismo Święte i otworzyła mi się Księga Izajasza, w której przeczytałem „Ja, Pan, zdziałam to w swoim czasie”. Było to dla mnie pocieszenie, że przyjdzie czas, gdy Bóg zadziała w moim życiu. Był rok 2008. Straciłem pracę. Wydawało się, że jest jeszcze gorzej. Dostałem wtedy zaproszenie na rekolekcje. Miałem opory, żeby pójść, ale się zdecydowałem. To był ten czas, gdy Bóg zadziałał. Odczułem tu głęboki spokój. Zrozumiałem, że Bóg daje nam wolną wolę, którą my źle wykorzystujemy, dlatego dzieją się takie straszne rzeczy, jakie mnie spotkały. Nie jesteśmy marionetkami, które Bóg przesuwa. Możemy wybierać. Otoczyła mnie Boża miłość. Przebaczyłem wszystkim, którzy mnie skrzywdzili, i poczułem, że jestem wolny, szczęśliwy i kochany. Nie wiem, jak to się stało, że na którymś ze spotkań mojej wspólnoty pojawił się mój ojciec. Ktoś go – tak, jak mnie kiedyś – zaprosił. Kiedy go zobaczyłem, nie zastanawiałem się ani chwili. Pobiegłem do niego i powiedziałem: „Tato, kocham cię”. Ojciec wziął mnie w ramiona i przytulił. Poprosił o wybaczenie, a ja mu wybaczyłem. Rozmawiając z nim, dowiedziałem się, że od kilku lat bardzo się za mnie modlił. Odczuł w sobie jakiś niepokój, który nakazywał mu modlitwę za mnie. Było to w czasie, kiedy ja zacząłem wchodzić w relacje z mężczyznami i narkotyki. Dziś wiem, że Bóg nas obu uratował – mówił w Lublinie Miłosz. Wielu z tych, którzy przyszli słuchać tych rekolekcji, płakało. Nie wiadomo, jak Duch Święty zmienił życie tych ludzi. Wiadomo tylko, że – jak powiedział Miłosz – Bóg działa w swoim czasie.•
Wyraź swoją opinię
napisz do redakcji:
gosc@gosc.plpodziel się