Żeby zostać studentem, wystarczy mieć 6 lat, a może i mniej, jeśli komuś bardzo zależy. Poważne uczelni organizują zajęcia dla dzieci, by "zarazić" je pasją zdobywania wiedzy. Okazuje się, że szkoła z tym sobie nie radzi.
Niemieccy dziennikarze doszli do wniosku, że szkoła nie dość, że źle uczy, to jeszcze zniechęca do nauki. Ich stwierdzenie okazało się trafne nie tylko na terenie Niemiec, ale i w wielu innych krajach. W Polsce niestety też. Żeby problem rozwiązać, postanowiono zorganizować zajęcia dla dzieci na uczelniach, gdzie o różnych dziedzinach wiedzy wypowiadać się będą nie tylko znawcy tematu, ale przede wszystkim pasjonaci. Od ubiegłego roku zarówno KUL, jak i UMCS przedstawiły ofertę studiów dla dzieci. Pomysł był strzałem w dziesiątkę. - Zajęcia odbywają się raz w miesiącu w sobotę przed południem i trwają półtorej godziny. Często jednak czas się wydłuża, bo dzieci nie chcą wychodzić i mają wciąż nowe pytania. Do tego każdy chce sam przeprowadzić pokazywany na zajęciach eksperyment. Na końcu zajęć niezmiennie pojawia się pytanie, dlaczego w szkole tak nie można uczyć... - mówi Anna Bukowska z Uniwersytetu Dziecięcego UMCS.
Zajęcia dla dzieci przygotowywane są ze wszystkich dziedzin wiedzy, jakimi zajmują się uczelnie. Wbrew pozorom dziedziny, które w szkole często wydają się straszne, jak choćby fizyka, chemia czy matematyka, cieszą się największą popularnością. - Nie mniejsze zafascynowanie wzbudził wśród naszych studentów wykład z filozofii i prawa, czyli dziedzin w szkole podstawowej niedostępnych. Okazuje się, że wiedzę można pokazać tak atrakcyjnie, że sama wchodzi do głowy - podkreślają odpowiedzialni za zajęcia dzieci na uniwersytetach.
Więcej o uniwersytecie dziecięcym w kolejnym "Gościu Niedzielnym".